Historyczne wspominki. Ludzie Braniewa – Henryk Kwiatkowski

Historyczne wspominki. Ludzie Braniewa – Henryk Kwiatkowski
Fot. Foto: Wojciech Iwulski

Bardzo lubię czytać artykuły dotyczące historii Braniewa, zawsze stanowią one dla mnie jakieś sentymentalne spojrzenie w przeszłość, zerwanie zasłony czasu. Najczęściej są to jednak opracowania stworzone na podstawie innych opracowań. By móc w jakimś stopniu zmienić to nieco - chciałbym dziś pokazać wam, jak prezentowało się nasze rodzinne miasto w oczach pierwszych osadników, którzy przybyli na Warmię tuż po wojnie.

Abyście lepiej zrozumieli, czemu wrzucam tu ten tekst – muszę nieco przybliżyć wam charakter mojej pracy w nieistniejącym już, niestety, miesięczniku „Ziemia Braniewska”.

To była maleńka redakcja w której większość obowiązków spoczywało na mojej skromnej osobie. I tak – oprócz zajęć stricte dziennikarskich, akwizycji reklam, pomocy przy składaniu gazety, musiałem także prowadzić sekretariat pisma. Pamiętajmy, że w pierwszych latach tego wieku internet nie był wszechobecny, tak jak teraz, więc nasi autorzy przynosili mi swoje teksty w formie maszynopisu lub, o zgrozo, rękopisu.

Jednym z takich zapaleńców, piszących dość regularnie na łamach „ZB” był pan Henryk Kwiatkowski, jeden z pierwszych osadników w Braniewie i zarazem niesamowicie interesujący człowiek. Dziś chcę pokazać wam Braniewo takim, jakim zastał je pan Kwiatkowski, a wraz z nim nasi dziadkowie czy rodzice.

Trudny Początek

Był mroźny, zimowy poranek 1946 roku. Nasz transport, który wyruszył ze stacji kolejowej Landwarów, położonej niedaleko Wilna, po kilkunastu dniach dotarł do celu. Celem tym było Braniewo.

Przywitał nas serdecznie kierownik Powiatowego Urzędu Repatriacyjnego – pan Eugeniusz d’ Aystetten, postać niezwykle barwna i mądra. Późniejszy mój nauczyciel, któremu w dalszych wspomnieniach poświęcę więcej miejsca.

Pan Eugeniusz mieszka obecnie w Olsztynie i ma ponad 100 lat (tekst pochodzi z 2004 r.).

Jakie wrażenie wywarło to miasto na młodego człowieka 58 lat temu?

Odczucia były mieszane. Widocznym było, że jest to duży węzeł kolejowy. Kryte perony, okazałe budynki dworcowe, ale im dalej od dworca tym więcej wypalonych domów, gruzy, odór i przerażająca cisza.

Szybki wyładunek przywiezionego dobytku i pierwsze lokum w pomieszczeniach PUR – u. Zakwaterowanie zbiorowe, warunki iście spartańskie. Brak urządzeń sanitarnych, skromna opieka medyczna. Wyżywienie też bardzo skromne. Rano – razowy chleb i kawa zbożowa; obiad – razowy chleb i zupa; kolacja – znowu kawa i chleb.

Pobyt w pomieszczeniach PUR – u miał określony czas. Trzeba było zatroszczyć się o własne lokum, pomyśleć o pracy, o zapewnieniu warunków bytowania. Rozpoczęły się wędrówki po mieście i najbliższej okolicy.

Miasto było doszczętnie zniszczone i wyludnione. Polacy to nieliczni urzędnicy Starostwa Powiatowego, Magistratu, PUR – u, funkcjonariusze MO i żołnierze WOP – u oraz malutka grupa osadników.

Wśród pierwszych mieszkańców Braniewa znaleźli się również rdzenni Warszawiacy. Przybyli tu ze zniszczonej przez Niemców stolicy po Powstaniu Warszawskim. Do dziś znane są nazwiska Nowaków, Porowskich, Lipińskich czy Dworakowskich.

Spotykało się grupy Niemców, głównie starców i dzieci, którzy w piwnicach zburzonych domów szukali pożywienia. Ze współczuciem patrzyliśmy na żebrzące niemieckie dzieci, które cichym głosem prosiły: „Bitte ein Stuck – chen Brot…”. Wielu z nas dzieliło się z nimi ostatnim kawałkiem chleba.

Ciekawy był ubiór Niemców. Kobiety nosiły charakterystycznie zawiązane chusty na głowach, starzy mężczyźni charakterystyczne czepki, zaś młodzież płci męskiej paradowała w resztkach umundurowania niemieckiej armii.

Honorem i obowiązkiem naszym było nosić na głowie rogatywkę.

Problem ludności niemieckiej czeka na poważniejsze opracowania.

Mieszkania szukaliśmy w ocalałych domach. Brak było jednak oszklonych okien, a trwała przecież mroźna zima. Szczęście uśmiechnęło się jednak do nas. Zajęliśmy mieszkanie, które opuścili żołnierze WOP. Oszklone okna, duże pokoje, łazienka. Novum stanowiło centralne ogrzewanie. Uruchomienie tego „cudu techniki” wymagało pomysłowości, sprytu i odwagi.

W mieście istniało kilka sklepików spożywczo – kolonialnych i dwie piekarnie. Najskuteczniejszym jednak sposobem zdobycia żywności, głównie ziemniaków, był handel wymienny z żołnierzami sowieckimi, którzy wieźli produkty żywnościowe w kierunku Królewca. Wymiana polegała na tym, że my dawaliśmy samogon, oni zaś swój towar. Punkt graniczny WOP mieścił się przy dzisiejszej ulicy Królewieckiej.

Penetrowaliśmy również ruiny miasta, głównie w poszukiwaniu opału. Przy okazji można było zdobyć weki oraz wiele innych ciekawych rzeczy np. sprzęt wędkarski, rowery, a nawet motocykle.

Głównym celem wypraw poza miasto było szukanie zboża w stogach i stodołach. Znalezione zboże trzeba było wymłócić i zemleć, a mąka to chleb. Chociaż zboże było stęchłe, to chleb z niego pieczono. Zapach stęchlizny wydobywał się z istniejących piekarni. W stogach, stodołach, a nawet w otwartym polu występowały niespotykane ilości myszy.

Życie nie znosi próżni. Przybywały nowe transporty z Wileńszczyzny i akcji „Wisła”. Problem antagonizmów narodowościowych i kulturowych zaczął dawać o sobie znać. Pogłębiała się atmosfera tymczasowości. Mało kto wierzył, że przybył tu na stałe, że należy zapuścić korzenie w tę ziemię.

Występowały różnice językowe i obyczajowe. Pojawiło się nowe słownictwo. I tak:

Szabrownik – to określenie dotyczyło zarówno tych, którzy wywozili różnorodne dobra w głąb kraju, jak i tych, którzy szukali mebli i opału do urządzenia i ogrzania mieszkań;

Zabugowiec – to wysiedleniec, repatriant zza Buga;

Żywioła – pogardliwa nazwa repatriantów z Wileńszczyzny;

Centralak – to przybysz z Polski centralnej.

Integracja społeczna stawała się problemem pierwszopolanowym.

Centrum życia administracyjnego i politycznego stanowiła prawa strona miasta. Tutaj miały swoje siedziby Starostwo Powiatowe, Szkoła Podstawowa, Sąd Grodzki, Poczta, Szpital, Urząd Ziemski, Gminna Spółdzielnia, Spółdzielnia Spożywców ze swoją restauracją „Przyszłość”, Ośrodek Zdrowia, Ochotnicza Straż Pożarna, PUR, MO, UB oraz organizacje polityczno – społeczne t.j. PPS, PPR, SL, PSL, OMTUR, ZWM.

Lewa strona miasta, która była bardziej zniszczona, za wyjątkiem robotniczego osiedla, przezwanego później „Piekiełkiem”, stanowiła pustkę. Mieścił się tu tylko Magistrat, Państwowa Stacja Maszynowa, dysponująca kilkoma amerykańskimi traktorami i piekarnia warszawskiego piekarza Pyszkiewicza.

Życie towarzyskie i kulturalne odbywało się w zamkniętych kręgach znajomych, pochodzących z tych samych miejscowości. W miarę upływu czasu grupy te powiększały się o osoby przybyłe z innych regionów Polski. Procesy integracyjne dokonywały się szybciej wśród ludzi młodych. Z nadejściem wiosny, pod kwitnącymi drzewami, można było spotkać grupy młodzieży śpiewającej swoje pieśni przy akompaniamencie harmonii. Modne były potańcówki organizowane w prywatnych domach. Życia kulturalnego na większą skalę nie było. Jedynym miejscem, gdzie można było organizować imprezy kulturalne, była skromna salka w dawnym gmachu komendy policji. Tam też oglądaliśmy pierwszy powojenny film polski – „Jasne łany”.

Jedyną jednostką wojskową stacjonującą w Braniewie był batalion WOP, dowodzony przez mjr. Strumiłło. Z majorem mieszkaliśmy w jednej klatce schodowej. Kiedy przychodził do naszego skromnego domu na proszony obiad, zawsze powtarzał mojemu ojcu:

- „Panie Wacławie, niech pan wyśle do szkół tego młodego człowieka. Ryby nie rozwiążą jego życiowych problemów.”

Wtedy i dziś wędkarstwo było moją pasją.

Major Strumiłło zniknął nagle, zwinięty przez Wojskową Informację. Był podobno ziemianinem z Wileńszczyzny oraz oficerem AK. W mojej pamięci pozostaje jako człowiek mądry, prawy, patriota – człowiek godny naśladowania.

Trzeba przyznać, że w owym czasie oficer WP to był ktoś. Ale i prości żołnierze WP również otoczeni byli szacunkiem.

Żołnierze WOP byli inicjatorami sportu. Przed dworcem PKP urządzono boisko do siatkówki. Grano do upadłego, a wśród grających królowali porucznik Chęć i plutonowy Burchard.

Minęło prawie 60 lat. W mieście i na ziemi braniewskiej zaszły kolosalne zmiany. O pionierskich latach mało się mówi. Młode pokolenie ma nikłą wiedzę o tych odległych czasach.

Przed nami stoją nowe wyzwania. Aby im sprostać – trzeba poznać historię najbliższego środowiska.

Henryk Kwiatkowski 2004

Cdn…

Spisał: Bartłomiej Szczepanik

Komentarze (0)

Dodaj swój komentarz