Cichoń story - Polityk, naukowiec, pszczelarz

Janusz Cichoń jest w Olsztynie osobą znaną. Były radny miejski, wiceprezydent, potem prezydent stolicy Warmii i Mazur, a także wicemarszałek sejmiku wojewódzkiego. Od dwóch lat poseł ziemi olsztyńskiej. Na dodatek pracownik naukowy dawnej ART, a obecnie Uniwersytetu Warmii i Mazur i jeszcze pszczelarz zawołany. Bohater tego reportażu pochodzi jednak z południa Polski.

 

Rodzina

- Urodziłem się w Bytomiu w roku 1957 – mówi Janusz Cichoń. Kroniki rodzinne odnotowują, że mama utyła w ciąży ze mną aż o 23 kilogramy.  A ja po urodzeniu ważyłem 5600 gram. Wielu więc w mojej rodzinie spodziewało się, że pewnie kiedyś zostanę jakimś koszykarzem, albo zapaśnikiem sumo. A tu wyszedł całkiem średni fizycznie osobnik.

Rodzina mojego ojca pochodziła z okolic Limanowej. Tam jest Masyw Cichonia – nasz rodowy matecznik. W latach dwudziestych ubiegłego wieku dziadek kupił jednak kilka hektarów pod Cieszynem i tak został beskidzkim sadownikiem.

Od strony mamy babcia ze starego szlacheckiego rodu Księżopolskich popełniła straszny rodzinny mezalians wychodząc za mojego dziadka - naczelnika poczty w mazowieckim Kałuszynie. Dziadek zginął we wrześniu 1939 w jednym z bombardowań niemieckich. Potem babcia wychowywała sama piątkę dzieci w tym także i moją mamę.  

Rodzice po ślubie mieszkali w Bielsku Białej, potem w Bytomiu, gdzie ja się urodziłem, aż w końcu trafiliśmy do Tarnowskich Gór. To bardzo urokliwe miasteczko. Do tej pory wspominam je z sentymentem. Ojciec pracował wtedy jako jeden z szefów śląskich zespołów magazynowych kopalni dolomitów. Mama była księgową pracującą w różnych placówkach oświatowych. Mam też trzy siostry. Dwie starsze i młodszą. Jedna z nich mieszka obecnie w świętokrzyskim Ćmielowie, druga osiadła na Opolszczyźnie nieopodal granicy z Czechami, siedem kilometrów od Opawy. Najmłodsza siostra mieszka w Chorzowie.   

Z Miodkiem na szachownicy

Dyrektorem szkoły podstawowej Janusza Cichonia był polonista…Franciszek Miodek. Ojciec znanego obecnie profesora Jana Miodka.

- W dzienniku dopisano mnie w klasie pierwszej jako 45 ucznia. Taki był tu wtedy tłok. Moją pierwszą wychowawczynią była Pani Kocoń. Dyrektor miał natomiast wielkie zacięcie do gry w szachy. Prowadził kółko szachowe, a ja przecież byłem miłośnikiem szachów. Z ojcem wygrywałem na szachownicy już jako przedszkolak. W wieku siedmiu lat po raz pierwszy wygrałem partię ze swoim mistrzem, Franciszkiem Miodkiem. Uważano mnie wtedy za nadzieję  polskich szachów. Jakoś jednak nie poszedłem w tym kierunku. Nawet w polityce staram się podobnie jak na szachownicy, przewidywać co najmniej trzy ruchy do przodu. Swoje i przeciwnika!

W szkole byłem pupilem wielu nauczycieli i laureatem wielu olimpiad przedmiotowych.  W ósmej klasie zrobiono mi nawet „kącik miłośników Janusza Cichonia”. Dyrekcja przyznawała medal imienia Janusza Cichonia. Miał to być wzór do naśladowania dla innych. Kącik niestety już dzisiaj nie funkcjonuje. Szkoła ma już nowych prymusów.

Kortowo

W Tarnowskich Górach Cichoń ukończył, w roku 1976, Liceum Ogólnokształcące im. Stefanii Sempołowskiej. Jeszcze będąc uczniem liceum trafił, w któreś wakacje, do Olsztyna. Spodobało mu się szczególnie miasteczko studentów - Kortowo.

- Miałem porównanie z uczelniami gdzie studiowały siostry (Uniwersytety Śląski i Jagielloński). Tam warunki życia studenckiego były nieporównanie gorsze. Brakowało tej atmosfery miasteczka studenckiego. Olsztyn miał także inny plus dla dziewiętnastolatka marzącego o samodzielności. Był bardzo daleko od …domu. Jesienią 1976 byłem kortowskim żakiem na wydziale rolniczym ze specjalnością ekonomika rolnictwa. Pociągała mnie wiedza o mechanizmach rządzących biznesem na każdym szczeblu. Jakoś na początku nie trafiało do mnie, że po tym kierunku zostać powinienem przede wszystkim pracownikiem działu księgowości w jakimś PGR – ze.

Na studiach zostałem działaczem studenckiej organizacji będąc członkiem działu ekonomicznego Zarządu Uczelnianego Socjalistycznego Związku Studentów Polskich. Opracowywałem między innymi modyfikację systemu stypendialnego oraz zasady organizacyjne studenckiej służby zdrowia. Mieszkałem w tym czasie w Domu Studenta nr 8. Był to popularny Agros, a nazwa pochodziła od mieszczącego się tu klubu. Po początkowym „waletowaniu” zostałem nie tylko formalnym mieszkańcem akademika, ale i szefem jego rady mieszkańców. Mogę tylko dopowiedzieć, że waletowałem w pokoju z trzema…dziewczynami. I żadna z nich nie była moją przyszłą żoną. Moja małżonka Anna wypomina to żartobliwie do dzisiaj. To były jednak koleżanki z roku.

Na moim roku uczył się między innymi nieżyjący już (mieszkaliśmy potem w jednym pokoju w akademiku)  Henio Grędziński. Potem przez wiele lat był szefem olsztyńskiego Przedsiębiorstwa Gospodarki Mieszkaniowej i Komunalnej. To on prywatyzował usługi komunalne w Olsztynie wyznaczając wręcz standardy ogólnopolskie. Inni znani później koledzy to późniejszy wojewoda łomżyński Jurek Brzeziński, prezydent Łomży, Szczepan Figiel (obecny profesor na UWM, prorektor do spraw rozwoju uczelni), Jurek Wilde (obecnie pierwszy pszczelarz RP, profesor pszczelnictwa).  

Moimi kolegami z czasu studiów są także obecny prezydent  Olsztyna, Piotr Grzymowicz oraz  Jerzy Szmit vice- prezydent Olsztyna. W latach osiemdziesiątych był on organizatorem na ART, Niezależnego Zrzeszenia Studentów. Piotr Grzymowicz szefował Zarządowi Wojewódzkiemu SZSP.

Zrzeszenie akurat w Kortowie nie miało zbyt silnych struktur. Silniejsze było SZSP. Na zjeździe organizacji w Warszawie w 1981 roku, my działacze z Olsztyna złożyliśmy wniosek o usunięcie z nazwy związku literki S – Socjalistyczny. Ja byłem zgłaszającym. Na sali obrad wrzawa, a za stołem prezydialnym Marek Siwiec i …Aleksander Kwaśniewski. Jak oni się tą propozycją wzburzyli. Posłuszni im delegaci wytupali mnie wręcz i wygwizdali.

Start w dorosłe życie

Janusz Cichoń rychło po tym pamiętnym zjeździe organizacji studenckiej zakończył studia. Trzeba było wchodzić w samodzielne życie. Tym bardziej, że na ostatnim roku brał ślub z łomżynianką, Anną. 

- Jesienią 1981 roku, trafiliśmy do PGR. Pracę otrzymaliśmy w mazurskich Wydminach skąd wcześniej pobierałem stypendium fundowane. Nie udało mi się wtedy zahaczyć na uczelni w roli asystenta, choć uczestniczyłem jako student w kilku seminariach naukowych w Poznaniu, Lublinie. Niestety zabrakło pozytywnej opinii od uczelnianego komitetu PZPR. Oni pamiętali to moje wystąpienie na zjeździe SZSP. Podjąłem więc pracę w PGR Wydminy - Zakład Rolny Berkowo. Akurat wtedy dyrektor zakładu miał wypadek samochodowy, praktycznie więc ja objąłem od początku swojej pracy obowiązki szefa. Pracowałem tu trzy lata (do końca 1984 roku). Od stycznia 1985 przeszedłem do pracy na uczelni. To profesor Mirosław Łaguna pamiętał ciągle o mnie. Ja także nie dawałem o sobie na uczelni zapomnieć, prowadząc w PGR-e badania naukowe na zlecenie swojego dawnego wydziału.

Gdy wyjeżdżałem z Berkowa, żegnała mnie cała załoga. Niektórzy to nawet płakali. A potem, co mi bardzo pochlebiało, moi dawni pracownicy przyjeżdżali na początku lat dziewięćdziesiątych, bym pomógł im w prywatyzacji zakładu.  

Kortowo redivus

W roku 1990 Janusz Cichoń obronił pracę doktorską. Dyplom odbierał w Warszawie na ówczesnej Szkole Głównej Planowania i Statystyki (obecnie Szkoła Główna Handlowa) razem z Leszkiem Balcerowiczem, który wtedy akurat zakończył swoją dysertację habilitacyjną. Ale w Olsztynie nie tylko praca na uczelni zabierała Cichoniowi czas.

- Gdy zostałem asystentem nagle opamiętałem się, że ambicje ambicjami, a tu żyć trzeba. W Berkowie miałem do dyspozycji locum pięciopokojowe. W Olsztynie trzeba było przejść na raptem dwa małe pokoiki w hotelu asystenckim. Pensja też malutka. To był, zwłaszcza dla mojej żony, prawdziwy szok. Szukałem możliwości dorobienia. Pszczelarstwo wydawało mi się dobrym pomysłem. Bo to i dochodowe i zarazem pozwalające ciągle czuć się w zawodzie rolnika - hodowcy. Namówiłem do tego swojego kolegę jeszcze ze studiów, Jurka Wilde, który do tej pory zajmował się pszczołami… naukowo. I tak staliśmy się wspólnikami na pasiece, którą razem kupiliśmy. I choć ciągle w ten biznes inwestowałem to w latach osiemdziesiątych miałem z pszczelarstwa przyzwoite dochody. Te pierwsze doświadczenia były jednak okupione wieloma użądleniami. Ja się wtedy tych pszczół najzwyczajniej w świecie bałem. Od każdego użądlenia puchłem przeraźliwie. . .Bywało, że nawet i kilkaset pszczół mnie wybrało na swoją ofiarę. A teraz na pasiekę wychodzę …w krótkich spodenkach i podkoszulce. Nawet kilkadziesiąt użądleń wcale nie robi na mnie wrażenia.

Obecnie mam przy domu małą pasiekę. Zimują u mnie 33 pszczele rodziny. Z własnego miodu robię nalewki wedle staropolskich receptur. Za swoja specjalność uważam krupnik królewski, najlepszy na świecie.  

 

Do pszczelarstwa Janusz Cichoń podchodzi też jako do dziedziny nauki. Dziesięć lat temu wydał książkę pod tytułem „Pszczelarstwo to może być biznes”.  Jest jednym z autorów podręcznika „Hodowla Pszczół” wydanej w 2009 roku.

Tuławki

W 1989 roku Cichoń wypatrzył sobie urocze siedlisko w pod olsztyńskich Tuławkach. Okolica była dobra nie tylko dla pszczół. Rok później więc pan Janusz kupił tę działkę.

- Oficjalnie miała to być typowa chata weekendowa za miastem. Żona bowiem przyzwyczaiła się teraz do dużego miasta i ani myślała wracać na wieś. Już jednak w 1994 roku spędziliśmy tu pierwszą wigilię. I tak jakoś zostało. Choć nadal mam mieszkanie w Olsztynie.  W Tuławkach nie tylko jednak mieszkałem. Byłem tu jednym z organizatorów klubu sportowego Mgła Tuławki. Potem zagrałem w jednej drużynie piłkarskiej ze swoim synem. A nieopodal mojego domu mieszka inny znany Tuławianin, Piotr Bałtroczyk.

Z Olsztyna do Ameryki

W latach dziewięćdziesiątych Cichoń rozwijał także współpracę z amerykańskim Uniwersytetem Minnesoty oraz z kanadyjskiego Nowego Brunszwiku.

- Na początku lat dziewięćdziesiątych prócz normalnych działań zawodowych prowadziłem ze znajomymi z ART małą firmę konsultingową: doradztwo ekonomiczne wszystkim największym firmom w województwie od Stomilu począwszy. Były też Morliny, Indykpol, Tymbark. Mieliśmy także wtedy bliskie kontakty z kilkoma firmami amerykańskimi z branży doradczej współpracującymi z warszawską Szkołą Główną Handlową. Pokłosie tych kontaktów to międzynarodowe centrum biznesu i administracji na olsztyńskim Uniwersytecie. Z tym się wiązały wyjazdy do USA na staże, warsztaty dla nauczycieli akademickich, kongresy ekonomiczne. Do dzisiaj zresztą z tym Uniwersytetem współpracuję. W końcówce lat dziewięćdziesiątych, przy współpracy z Amerykanami powołaliśmy w Olsztynie placówkę szkolącą urzędników samorządowych – MPA.

A moja kariera naukowa również rozwijała się harmonijnie. Po doktoracie na SGH praca została opublikowana w uczelnianych monografiach i opracowaniach. Potem otrzymałem nagrody rektora, ministra edukacji, prezesa Głównego Urzędu Statystycznego. Po tym deszczu nagród wydawało mi się (żartując sobie), że Nobel to już taki logiczny finał mojej działalności. Mocno jednak opuściłem nos gdy zacząłem wyjeżdżać do Stanów. Zobaczyłem jak pracują i co potrafią najlepsi. Liczyły się zupełnie inne, wyższe standardy.       

Polityka

Po obronie pracy doktorskiej ówczesny rektor ART, profesor Andrzej Hopfer, wyznaczył Cichonia do rady ekspertów przy ówczesnym wojewódzkim sejmiku samorządowym. Ciało to miało wspomagać przemiany społeczno – gospodarcze w regionie.

- Przygotowywaliśmy opracowania o charakterze strategicznym dla samorządów z całego województwa. Brałem udział w pisaniu pierwszego statutu Związku Gmin Warmińsko Mazurskich. Powołaliśmy także Agencję Rozwoju Regionalnego. Nawet miałem propozycję jej prezesowania. Związek Gmin to była odpowiedź na plany centralne, by całe województwo olsztyńskie włączyć w skład nowego wielkiego regionu Pomorskiego. Jeździłem wtedy jako działacz Związku po gminach, by na sesjach samorządowych przekonywać radnych do idei obrony województwa ze stolicą w Olsztynie. 

Kolejny przewodniczący sejmiku, Marek Żyliński (późniejszy wicewojewoda) polecił mnie do podobnej grupy eksperckiej przy sejmiku krajowym. Opracowywaliśmy wtedy między innymi plany informatyzacji kraju i reformy finansów publicznych  razem w sejmiku prym wiedli Leonem Kieres, Zyta Gilowska. Gdy upływała pierwsza kadencja nowych samorządów postanowiłem już bezpośrednio wejść do polityki. Założyliśmy bezpartyjny komitet wyborczy „Fachowcy Miastu”. Tu znaleźli się ludzie z Warmińsko Mazurskiego Klubu Biznesu, Polskiego Towarzystwa Ekonomicznego, Naczelnej Organizacji Technicznej. Tym sposobem trafiłem w roku 1994 do Rady Miasta Olsztyna. Zostałem też wybrany delegatem do sejmiku wojewódzkiego, który w tamtych czasach składał się z przedstawicieli poszczególnych gmin. Sejmik wojewódzki zaś wybrał mnie na przedstawiciela Warmii i Mazur w sejmiku krajowym. W trakcie kadencji, w roku 1996, zostałem wybrany wiceprezydentem miasta. Wtedy najważniejszą sprawą była kwestia nowej formuły funkcjonowania szkół i przedszkoli. Miały one przejść niebawem z gestii kuratoriów w administrację samorządów. Radni szukali kogoś z odwagą do zmian struktury miejskiej oświaty. Ja się nie bałem. Bo przecież dopiero co nad nimi pracowałem także w sejmiku krajowym.  Zajmowałem się także reorganizacją miejskiej opieki zdrowotnej. Wprowadziliśmy wtedy kontrakty z lekarzami podstawowej opieki zdrowotnej. Dopiero po kilku latach w całym kraju na podobnych zasadach tworzono niepubliczne zakłady opieki zdrowotnej.

W międzyczasie (1995 rok) Janusz Cichoń został członkiem Unii Wolności. Partia w Olsztynie to był przede wszystkim Jarosław Wolski. Działała też magia wielkich, unijnych nazwisk: Geremek, Kuroń, Onyszkiewicz, Frasyniuk.

- Pojąłem, że polityka to gra drużynowa, a najlepszą drużyną zawsze jest jednolita ideologicznie partia. Nie zmieniło to jednak mojego przekonania, że upartyjnianie polityki nie jest korzystne dla wyborców. Szczególnie nie podoba mi się upartyjnienie wyborów samorządowych. Tu zdecydowanie powinno się pozostawiać legitymacje partyjne przed wejściem do samorządu. A tak wyborcy są ubezwłasnowolnieni. Radnego czy też posła wybierają tak naprawdę partyjne elity. Jestem więc zdecydowanie zwolennikiem wyborów większościowych i jednomandatowych okręgów wyborczych. To da możliwość bezpośredniego wyboru.

W 1998 roku szedłem do wyborów w licznym gronie członków Unii Wolności. Zamierzenie było jasne: miałem zostać prezydentem Olsztyna. I tak się stało chociaż jako Unia zdobyliśmy tylko sześć mandatów. Musieliśmy wejść do koalicji z radnymi Akcji Wyborczej Solidarność (liderem był tu Roman Przedwojski) i bezpartyjnym ugrupowaniem „Komitety Osiedlowe” pod przywództwem Zenona Procyka – prezesa Spółdzielni Mieszkaniowej „Pojezierze”.

Negocjacje ze strony AWS  prowadził Roman Przedwojski, były wojewoda olsztyński oraz Jerzy Szmit późniejszy marszałek województwa. Błogosławili nasz związek ze strony AWS posłowie Paweł Abramski, Andrzej Smoliński oraz wojewoda Zbigniew Babalski. U nas wiele do powiedzenia miał poseł Mirosław Czech (ówcześnie także sekretarz generalny Unii), przewodniczący regionu UW Jarek Wolski, a także poseł Adam Żyliński. Te negocjacje były jak naczynia połączone: Unia Wolności była w koalicji z AWS także na szczeblu wojewódzkim, a również i parlamentarnym.   

W dużych projektach zmian nie mogłem liczyć na koalicjantów. Ot choćby w sprawie tworzenia „miejskiego bonu edukacyjnego”. Miało to polegać na tym, że każda szkoła otrzymywałaby tylko tyle pieniędzy ile wynika z przeliczenia stawki jednego ucznia i przemnożenia tego przez ilość pobierających naukę w danej placówce. To mogło doprowadzić do tego, że mniej popularne szkoły po prostu trzeba by zamknąć. Kolegom z AWS także bardzo nie podobała się formuła, że na wszystkie stanowiska kierownicze w magistracie jak i w innych instytucjach miejskich obowiązują, rzetelnie przeprowadzane, konkursy. Konsekwencje takiego podejścia mogłyby bowiem doprowadzić do tego, że nie można ważnych stanowisk traktować jak łup polityczny. AWS była także przeciwna prywatyzacji spółek miejskich. Mnie chodziło choćby o to by sprzedawać stopniowo MPEC przede wszystkim spółdzielniom mieszkaniowym czyli podstawowym odbiorcom ciepła. To pozwoliłoby dokapitalizować ciepłownie bez szkody dla budżetu miasta. Gdy moi koalicjanci z AWS zablokowali taką prywatyzację argumentując to tym, że spółdzielnie i tak nie mają pieniędzy rychło okazało się, że niektóre z tych spółdzielni odłączyły się od sieci MPEC. Byłem także wtedy nadal zwolennikiem prywatyzacji podstawowej opieki zdrowotnej. Radni wymusili na mnie organizację miejskiego zakładu budżetowego, który potem i tak trzeba było likwidować. Konkurencyjne okazały się bowiem powstające równolegle niepubliczne zakłady opieki zdrowotnej.

Po nieco ponad roku kadencji, pod koniec 1999 doszło w Radzie Miasta Olsztyna do zmiany koalicji.  Miejsce AWS zajął rosnący w siłę SLD. To było pokłosie podobnej wymiany we władzach sejmikowych. Cichoń nadal pozostawał prezydentem, ale przewodniczącym Rady Miasta został wybrany…Czesław Jerzy Małkowski.

- Z wymianą tą wiązałem wiele nadziei. A tu okazało się, że wpadliśmy z deszczu pod rynnę. Partner koalicyjny zaczął mocno dominować nie tylko w Radzie, ale i w, kolegialnym wtedy, Zarządzie. Tym bardziej SLD - owcy czuli się wzmocnieni bo przyjeżdżali do nich między innymi prezydent Kwaśniewski, późniejszy premier Leszek Miller. Spotykałem się wtedy i z jednym i drugim. Do Millera, wtedy szefa opozycji, nikt z miejscowych SLD – owców nie ośmielił się powiedzieć inaczej niż „Panie Premierze”.  Czuło się ich pewność siebie rosnącą wraz z postępującym osłabieniem rządu AWS.

W Zarządzie Miasta było trzy osoby z Unii Wolności i czterech SLD - owców. Potem Michał Maciejski przeszedł z UW do SLD.

- Przegrywałem każde ważne głosowanie 2:5. Przed każdym posiedzeniem Zarządu przewodniczący Małkowski zwoływał członków SLD będących w zarządzie. Tam zapadały decyzje. Czułem się jak marionetka. Musiałem swoim podpisem firmować decyzje, z którymi się absolutnie nie zgadzałem. Tak choćby było przy okazji ostatecznego wycofania się z formuły konkursowej przy zatrudnianiu dyrektorów szkół. Przez takie sito nie mógł przejść żaden „mierny, ale wierny”. Odejście od tego przelało czarę goryczy. Złożyłem dymisję z pełnionej funkcji jesienią 2001 roku. Dokończyłem kadencję jako szeregowy radny. Organizowałem wtedy swoje życie na nowo. Rozważałem nawet powrót do pszczelarstwa. Z Jurkiem Wilde chcieliśmy założyć centrum pszczelarstwa z ośrodkiem hodowli i apiterapii. Byłem pewny, że to koniec mojej kariery politycznej. Tym bardziej, że w roku 2001 razem ze swoją partią przegrałem wybory do parlamentu. Rok później nie startowałem w wyborach samorządowych. Dostałem jednak propozycję z Zarządu Województwa objęcia stanowiska etatowego członka tego ciała. Protegowali mnie koledzy z Unii Wolności, która weszła w skład nowej koalicji sejmikowej. Propozycję przyjąłem. W2006 roku zostałem radnym wojewódzkim oraz przewodniczącym sejmikowej komisji budżetu. W roku 2007 wystartowałem w wyborach do sejmu. Wydawało mi się, że w województwie osiągnąłem już prawie wszystko co było możliwe. Trzeba było więc przyjąć większe wyzwania. Partia (tym razem Platforma Obywatelska) chyba za bardzo na mnie nie stawiała. Byłem dopiero szósty na liście. Ale wyborcy jakoś nie zapomnieli o mnie. Szczególnie ci z Olsztyna. Ale i Tuławianie pokazali, że jestem dla nich ważny – zdobyłem w swojej wsi ponad 140 głosów na niewiele ponad dwieście oddanych. Jestem chyba więc nie najgorszym sąsiadem.

Gdy już zostałem posłem dopiero zauważyłem, że bardzo dużą część naszego czasu zajmuje wcale nie praca nad ustawami, ale „załatwianie”. A to dla Uniwersytetu, a to dla regionalnej służby zdrowia, a to na drogi, hale sportowe itp. Staram się jednak nie zapominać o swoim podstawowym obowiązku czyli tworzeniu prawa. Byłem sprawozdawcą 18 ustaw głównie z dziedziny finansów publicznych (podatki, opłaty skarbowe) i gospodarki – na przykład liberalizacja ustawy o zamówieniach publicznych. Byłem też przewodniczącym nadzwyczajnej komisji do spraw walki z kryzysem, reformy systemu emerytalnego.

Wiele satysfakcji przynosi mi choćby to, że gdy Dorota Gawryluk z Polsatu chce z kimś porozmawiać o budżecie to prosi mnie. Kilka razy też na temat swojej pracy występowałem w TVP Info. Działacze partyjni zaś próbują mnie przekonać do startowania na stanowisko prezydenta Olsztyna. Jak na razie odmawiam…bo przecież ja jestem z Tuławek. Olsztynianinem jest mój syn, Przemysław, który pracuje jako terapeuta w szpitalu psychiatrycznym. Córka studiuje psychologię w warszawskiej Wyższej Szkole Psychologii Społecznej. Ale chyba najwięcej radości całej rodzinie daje…półtoraroczna wnuczka, która już nawet za mną biega i głośno krzyczy: …dziadzia.

Rozmawiał

Krzysztof Szczepanik

Źródło: Własne

Komentarze (0)

Dodaj swój komentarz