Maciejowe pożegnanie/Story ze skalpelem

Maciej Mysiakowski to osoba w Braniewie znana. Wszak to chirurg związany z tym miastem od lat ponad trzydziestu. Tu zaczynał swoją karierę zawodową w roku 1973 jako lekarz wojskowy. Teraz żegna

Maciej Mysiakowski to osoba w Braniewie znana. Wszak to chirurg związany z tym miastem od lat ponad trzydziestu. Tu zaczynał swoją karierę zawodową w roku 1973 jako lekarz wojskowy. Teraz żegna się z miastem nad Pasłęką. Chce życia emeryckiego zaznać w rodzinnej Łodzi. Jak sam jednak podkreśla, z Braniewem zawsze będzie się czuł związany emocjonalnie. Tu zdarzyły się najważniejsze sprawy z jego życia zawodowego i rodzinnego. A wszystko zaczęło się na początku lat siedemdziesiątych. Młody absolwent Wojskowej Akademii Medycznej wymarzył sobie skierowanie służbowe do Torunia. Ale na bilecie skierowania napisane było wyraźnie Braniewo. Maciej Mysiakowski rozpoczął pracę w batalionie medycznym braniewskiej jednostki. To była zwykła poliklinika dla pacjentów wojskowych oraz członków ich rodzin. Przy jego jednak znaczącym udziale placówka rychło rozrosła się do rozmiarów normalnego szpitala. A że batalion zawsze miał limity na przyjęcie tak zwanych osób nie uprawnionych (czytaj cywilów) to i rychło leczenie w nim stało się bardzo prestiżowe wśród wielu mieszkańców Braniewa. W roku 1983 został mianowany komendantem całej placówki. Jednocześnie sprawował dyżury w szpitalu powiatowym na oddziale chirurgicznym. To spowodowało, że jeszcze bardziej stał się osobą znaną w całym rejonie braniewskim. Pan Maciej do tej pory pamięta swoje najciekawsze przeżycia związane z praca w wojskowym szpitalu. Chętnie o tym opowiada. Bo częstokroć są to jego osobiste sukcesy. - Na początku lat osiemdziesiątych operowałem postrzelonego żołnierza. Próbował popełnić samobójstwo ponieważ opuściła go dziewczyna. Strzelał do siebie z pistoletu maszynowego „rak”. Jego szczęście, że trafiły go tylko cztery kule. Potem jednak bardzo chciał żyć. Jego rokowania jednak były bardzo słabe. W rany postrzałowe wdała się zgorzel gazowa. A nam w batalionie medycznym udało się go wyleczyć. Specjalne antybiotyki ściągaliśmy z centralnych aptek. Bo normalnie nie były dostępne. Wyleczenie tego chłopaka to był nasz wielki sukces medyczny. Wtedy postrzelenia w wojsku były wcale nie tak rzadkie. W jednym z lat osiemdziesiątych mieliśmy na stole cztery ofiary postrzeleń. Przy czym z reguły był to wynik nieostrożnego obchodzenia się z bronią. Kiedyś na przykład jeden z żołnierzy postrzelił się gdy przechodził przez płot ciągnąc za sobą odbezpieczony pistolet maszynowy. Często zdarzały się postrzały podczas czyszczenia broni lub jakichś głupich zabaw. Opowiada też Maciej Mysiakowski o nie związanych z wojskiem swoich pacjentach. Ot choćby: - Kiedyś bardzo groźny wypadek motocyklowy miał jeden z ówczesnych fromborskich milicjantów. Również trafił na mój stół operacyjny. Podczas wypadku milicjant uderzył głową w twarde podłoże. Udało się go jednak wyleczyć. Po udanej operacji odzyskujący pamięć milicjant musiał od nowa uczyć się mówić, liczyć, pisać. A obecnie nadal sobie żyje w Braniewie. Szpital wojskowy to także operacja całkiem cywilne. Operowaliśmy na przykład łękotkę byłego piłkarza Zatoki, a obecnie nauczyciela i trenera…Ryszarda Żembrowskiego. Pacjentów napędzał nam również fakt, że w najbliższej okolicy nie było żadnego szpitala specjalistycznego. A nam i naszym umiejętnościom ludzie często ufali. Operowaliśmy także wiele dzieci, bo jakoś nie mogłem odmówić argumentu matce, że tu ma szpital na miejscu, a tak musiałaby jeździć do Elbląga. Praca w tamtym czasie w szpitalu wojskowym w Braniewie była bardzo absorbująca. Bywało, ze łącznie z dyżurami szpitalu powiatowym, w domu spędzałem nie więcej jak 15 – 16 nocy w miesiącu. Od maja zaś do sierpnia co najmniej raz w miesiącu organizowana była tak zwana biała sobota czyli wyjazdy ambulansu z wojskowymi medykami w poszczególne gminy. W roku 1991 Maciej Mysiakowski ostatecznie zdjął mundur. Stał się emerytem, ale wcale nie statecznym. Od razu bowiem zaczął pracę w szpitalu powiatowym. Rychło został mianowany pełniącym obowiązki dyrektora. Nie za długo wytrzymał jednak na tym stanowisku. Chciał być bowiem w tamtym okresie tylko lekarzem i…rolnikiem. - Do koni zawsze mnie ciągnęło. A tu nadarzyła się okazja zakupu całego gospodarstwa w Różańcu. Ja chciałem tylko 20 – 25 hektarów, ale w Agencji Własności Rolnej rychło przekonali, że mogę dodatkowo wziąć dzierżawę dodatkowych 436 hektarów ziemi. Był tam też piękny, chociaż straszliwie zaniedbany pałacyk. Zacząłem go remontować z myślą organizacji tu małego pensjonaciku. Rychło więc zacząłem organizować obozy jeździeckie. Przyjeżdżały na nie dzieci, które chciały uczyć się jazdy na koniach. Uczestników mieliśmy z całej Polski oraz z Holandii Niemiec i Kanady. U nas jeździć konno uczyła się córka obecnego szefa telewizji publicznej, Andrzeja Urbańskiego. Urządzaliśmy także wielkie imprezy jak choćby we współpracy ze starostwem powiatowym oraz z pułtuską Wyższą Szkołą Humanistyczną, Dni Europy w roku 1999. Maciej Mysiakowski był także pierwszym, po reformie powiatowej, przewodniczącym Rady Powiatu. A za swój największy bodaj sukces uważa stworzenie biznes planu prowadzenia braniewskiego szpitala. - Napisaliśmy go z dyrektorem Bogdanem Jussisem (obecnie dyrektor szpitala we Fromborku) w 2000 roku. Wtedy szpital miał minimalne zadłużenia. Wprowadzenie zaś mojego (wzorowanego na innych placówkach) programu pozwoliłoby radykalnie przebudować strukturę działania. Pewnie wtedy nie mielibyśmy tych problemów, które dzisiaj gnębią braniewski szpital i doprowadzają do jego upadku. Krzysztof Szczepanik

Źródło: własne

Komentarze (0)

Dodaj swój komentarz