P A K T O F O N I K A - Dzieje polskiego rapu...

Kiedyś muzyka wykluczonych, dziś dobry pomysł na biznes. Historia Paktofoniki to opowieść o tym, jak rodził się polski hip-hop. Film Jesteś Bogiem od piątku w kinach.

Kiedyś muzyka wykluczonych, dziś dobry pomysł na biznes. Historia Paktofoniki to opowieść o tym, jak rodził się polski hip-hop. Film „Jesteś Bogiem” od piątku w kinach.

 

 

Każdy, kto chodził do szkoły w latach 90., musi to pamiętać. Szare bloki, brudne klatki schodowe, kolesie w kapturach upchnięci na kilku schodkach przy domofonie. Deskorolki, spreje, walkmany, spodnie Lenary, obowiązkowe czapki z daszkiem. I marihuana. Sqn, czyli skun, sprzedawany zgodnie z tekstem piosenki „Gram w zielone” grupy Warszafski Deszcz: „Więc czy grasz w zielone, gram, gram, gram / Masz zielone, mam, mam, mam / Dasz mi zielone, nie ma sprawy / Dam po dwa pięć za gram, bo mało tego mam”.

Przed 1995 rokiem każdy, kto jeździł na deskorolce, słuchał Cypress Hill i House of Pain. Polskiej muzyki można było posłuchać w audycji Bogny Świątkowskiej w Radiu Kolor. Potem pojawił się Liroy, ale zaraz podniosły się głosy, że jak sprzedał pół miliona płyt, to w ogóle się sprzedał. Rynek zrozumiał jednak, że hip-hop to w Polsce góra złota. Niedługo później popularność zdobywały kolejne składy: Wzgórze Ya-Pa3, Nagły Atak Spawacza, Slums Attack, Warszafski Deszcz, Molesta. I Kaliber 44. A potem w sklepach pojawiła się „Kinematografia” Paktofoniki. Nikt wcześniej nie rapował u nas w taki sposób. Osiem dni po premierze albumu, 26 grudnia 2000 roku, Magik, lider grupy, popełnił samobójstwo. Ale po tej jednej płycie w historii polskiego rapu zmieniło się wszystko.

Byliśmy kosmitami

Jest 1993 rok, AbradAb, wtedy jeszcze Marcin Marten, zaczyna liceum. Polskie osiedla są zdominowane przez subkultury punków, metali, skinheadów, depeszów. Sceny zalewa nowa fala polskiego rocka. Debiut grupy Hey sprzedaje się w setkach tysięcy egzemplarzy, sporą popularnością cieszy się płyta „Love” Edyty Bartosiewicz, fani ciężkiej muzyki mają Acid Drinkers. O rapie słyszy się na osiedlach, jednak nikt, ani media, ani sami raperzy nie mogą wiedzieć, co się za chwilę wydarzy. – Na tle tego, co się działo w polskiej muzyce, byliśmy kosmitami – przyznaje Marten. Kaliber 44 założył w 1994 r. wspólnie z bratem Michałem. Niedługo potem dołączył do nich Piotr Łuszcz. Magik.

Długo szukali wydawcy. – Nie mieliśmy kasy, żeby kupić bilety do Warszawy, nie wspominając o tym, żeby się tam zatrzymać i szukać kontaktów – wspomina. Ich demo dotarło do Bogny Świątkowskiej, przez nią do Kazika i w końcu do Sławka Pietrzaka, szefa SP Records. – Nie byliśmy przekonani, wydawało mi się, że ta wytwórnia to nie nasz klimat, ale Magikowi bardzo zależało – mówi Dab.

Psycho rap – tak nazywano ich styl. Jedni traktowali nazwę poważnie, inni z ironią. Że to banda psycholi. – Oni byli liryczni, bawili się słowem, my żeśmy tego nie umieli. Ma być, k..., poważnie i już. Śmiałem się z Kalibra, ale zawsze wiedziałem, że ważne jest to, żeby było dużo zespołów, różne style – wspomina Vienio z Molesty Ewenement.

Debiutancki album Kalibra ukazał się w 1996 roku i szybko przekroczył nakład 100 tysięcy egzemplarzy. Magik odszedł z zespołu dwa lata później. Oficjalnym powodem były nieporozumienia na tle artystycznym. – On sobie sam uszył swoje fazy – opowiada Dab. – Wkręcił sobie niechęć do nas i tyle.
Rozmawiamy, kiedy AbradAb jest w drodze do Katowic. Jedzie na premierę „Jesteś Bogiem”. – Bardzo szanuję Paktofonikę, to był genialny skład. Szkoda tylko, że trochę się o nas zapomina w tym wszystkim – mówi.

Źródło: www.newsweek.pl

Komentarze (0)

Dodaj swój komentarz