Pożegnanie kolegi

Zmarł Jarek Keller - mój licealny kolega. A nawet kumpel z tej samej klasy. Pamiętam jak w roku 1970, gdy rozpoczynałem pobieranie nauk, w braniewskim "ogólniaku", razem ze mną do klasy wkroczył także ON - szczuplutki, niewysoki taki jakiś zalękniony. Wiadomo ja z "wielkiego" Braniewa, a on z jakiejś wioseczki pod granicą.

Czyli z Rodowa. Nauka szła mu świetnie. Może dlatego, żę on na to postawił. Nawet w pewnym momencie stał się moim klasowym pomocnikiem z matematyki. Jakoś bowiem miałem wtedy inne (niekoniecznie naukowe) zainteresowania niźli Jarek. Potem pamiętam, że pół szkoły poszło na pogrzeb jego taty. Bo wszyscy lubili Jarka, a jego tata zginął w jakimś koszmarnym wypadku. Później nasze drogi się rozeszły. On na studiach w Gdańsku, ja w Olsztynie, a potem w Białymstoku. Po zakończeniu nauki i powrocie do Braniewa wiedziałem, że pracuje na początek jako ekonomista w POM, następnie we, wtedy przyszpitalnej, opiece społecznej. I nagle, bodaj jakoś tak około świąt Bożego Narodzenia 1981 roku, w ciemną noc (a właściwie wieczór) dzwonek u moich drzwi w mieszkaniu internatu szkoły budowlanej (tu zamieszkałem z żoną). W drzwiach stanął Jarek. Z butelką, na pewno nie wody! Mówi: musimy porozmawiać. No więc rozmawialiśmy długo w noc o tym do czego może doprowadzić stan wojenny. Obydwaj wyrażaliśmy niezłomną wiarę, że ten ustrój nie ma przyszłości. Ale któż wiedział, że ten koniec nastąpi tak szybko, bo raptem po niecałych ośmiu latach. My obawialiśmy się (pewnie jak większość Polaków), że to może być lat sto. Bo nikt nie wiedział jak wielka jest determinacja (i bogactwo) Moskwy do utrzymywania swojej, komunistycznej, strefy wpływów. Po spotkaniu on, z racji na godzinę "milicyjną", musiał wracać do domu jakimiś opłotkami. Nasze zaś kolejne spotkania to jeszcze lata osiemdziesiąte- gościnny gabinet wspólnego kolegi, w obecnym DPS. Gadało się o wszystkim i niczym. Ja wtedy dokonałem odkrycia (dzięki Jarkowi), że w Braniewie aktywnie działa związek Ukraińców (wtedy stowarzyszenie UTSK). Zacząłem uczęszczać na ich zebrania jako prelegent - historyk, mówiący o trudnych elementach naszej wspólnej, powojennej historii. Starałem się być absolutnie obiektywny. Chyba mi się to udawało, bo słuchaczy było moc. Po kolejnych kilku latach, już jako dziennikarz gdańskiej popołudniówki "Wieczór Wybrzeża", postanowiłem (korzystając z odwilży schyłkowego komunizmu) napisać kilka tekstów o trudnej historii Ukraińców w powojennej Rzeczypospolitej. Wszystko miało być oparte na opowieściach, licznych wtedy jeszcze, przesiedleńców, którzy doskonale pamiętali te lata. Skąd jednak znaleźć takich ludzi? Znów pomógł mi Jarek. Wprowadził w bardzo nieufne grono ludzi. Zastrzegałem, że pojednaniu bardziej niż jakaś poważna analiza, sprzyjać będzie opowieść zwykłych ludzi. To było zgodne także z profilem gazety - w końcu bulwarowa popołudniówka. Tak powstał cykl "Ukraina, Ukraina". Zapaliłem się do tej luźnej formy tak bardzo, że w pewnym momencie mocno przesadziłem z ... lekkością formy i sensacyjnością. Jarek się obraził! Bardzo go wtedy przepraszałem. Chyba mi wybaczył, bo w latach 90 i późniejszych znów spotykaliśmy się. A to w siedzibie Związku Ukraińców, a to w jego biurze w MOPS, a gdy już przeszedł na emeryturę, w maleńkim pokoiku przy Rzemieślniczej, gdzie prowadził działalność społeczną. Na biurku zawsze stała przed nim wielka (pewnie gdzieś litrowa) szklana z herbatą. Mnie też częstował tym samym, ale już w mniejszych naczyniach. Rozmowy o wszystkim. Najchętniej o wielkiej polityce, o tym choćby czy Ukraina ostatecznie wybije się na faktyczną niepodległość od Rosji. W międzyczasie mój "klasowy kolega" obronił doktorat (praca z dziedziny ekonomii) na prestiżowym Uniwersytecie Ukraińskim w Monachium. Później razem próbowaliśmy swoich sił w tej mniejszej polityce - w samorządzie. Nie wyszło. Chyba wyborcy nie lubią takich teoretyków jakimi my byliśmy. A tu nagle dowiaduję się, że mój klasowy kolega nie żyje. Cóż taki los! Już chyba sięgają po "naszą półkę"?! Całej rodzinie wyrazy wielkiego współczucia.

Komentarze (0)

Dodaj swój komentarz