Premier Tusk podpalił Warszawę

Warszawski Marsz Niepodległości -zgodnie z przewidywaniami- nie obył się bez awantur, na oczach reporterów z całego świata, którzy przybyli na ogólnoświatowy szczyt klimatyczny. Narodowcy starli się z lewakami. Doszło do spalenia budki pod Ambasadą Federacji Rosyjskiej oraz tęczy na placu Zbawiciela, a także do kilku innych incydentów.

 

Przedstawiciele przemysłu rozrywkowo-przykrywkowego całą winę, podobnie jak w roku ubiegłym, zwalają na PiS i jego "wychowanków", czyli narodowców, kiboli i zwykłych chuliganów. Tymczasem rzeczywistość skrzeczy. PiS i prezes J. Kaczyński, nauczony ubiegłorocznym doświadczeniem, kiedy to" nindże" spowodowały zamieszki w Warszawie, postanowił obchodzić święto w innym dniu i 10-go listopada połączył obchody kolejnej miesięcznicy katastrofy smoleńskiej z wigilią obchodów Święta Niepodległości. Warto zauważyć, że marsz PiS-u przebiegł niezwykle spokojnie, bez prowokacji i incydentów. Dzień poźniej największa opozycyjna partia świętowała w Krakowie z podobnym skutkiem.

 

Na długo przed obchodami Święta Niepodległości poseł Artur Górski (PiS) oświadczył, że obchody nie będą spokojne i tłumaczył to tym, że rząd D.Tuska będzie dążył do konfrontacji z uczestnikami Marszu Niepodległości. -"To będzie prawdziwa bomba, pod którą lont będzie bardzo łatwo zapalić. I władza nie będzie musiała się specjalnie starać, aby napuścić lewaków na polskich patriotów. A potem będzie już mogła pałować i zamykać, jak w PRL-u.- stwierdził w rozmowie z "Naszym Dziennikiem". Słowa Artura Górskiego się potwierdziły, widać można być prorokiem we własnym kraju. Podobne przypuszczenia wysunął nowy tygodnik wychodzący od miesiąca w Warszawie pod tytułem "Polska Niepodległa".

 

Niektóre starcia podczas demonstrancji zintensyfikował fakt, że przedstawiciel prezydent Hanny Gronkiewicz-Waltz, szefowej warszawskiej PO, rozwiązał zgromadzenie. "W związku z zakłóceniem porządku i narażeniem życia i zdrowia uczestników oraz służb porządkowych (poszkodowani policjanci, zaatakowany skłot przy ul. Skorupki, spalenie tęczy- symbolu wparcia dla środowisk gejowskich na pl. Zbawiciela i podpalenie 2 samochodów przy ul. Skorupki), a tym samym utracenie przez demonstrację pokojowego charakteru, na wyraźne żądanie policji, decyzją Urzędu m.st. Warszawy Marsz Niepodległości został rozwiązany o godz. 16.42" - podano do ogólnej wiadomości.

 

Co ciekawe, premier Tusk jak zwykle ukrywa się w gabinetach i nie wystawia się na widok publiczny. Niechętnie udziela się w obliczu stojaków pod mikrofony. Zdążył jednak oświadczyć, że "wszystkiemu winna opozycja, która wychowała pokolenie, które przynosi ekstremalne w skutkach zachowania". Całą winą za zajścia w Warszawie obciąża "chuliganów współpracujących z PiS".  Rzecznik prasowy rządu Paweł Graś, wyraźnie wskazuje na zaangażowanie Kaczyńskiego we wrogie Polsce działania narodowców.

 

Inaczej niż w roku ubiegłym do zagadnienia ustosunkowują się politolodzy, co dziwne, z różnych stron barykady politycznej. Większość z nich zgodnie mówi o prowokacjach ze strony rządu. Nawet TW "Stokrotka" w "Kropce nad i " była wyraźnie poirytowana wypowiedziami Pawła Grasia, a w wielu stacjach z Tusk Vision Network padały opinie niezupełnie zgodne z wolą partii wiodącej, choć relacje telewizyjne pokazywały odmienny stan rzeczy. W dostępnych w USA kanałach telewizji polskiej (a pewnie i w Polsce również) widzieliśmy te same sceny powtarzane cyklicznie: grupa chuliganów w kominiarkach rzuca kamieniami, petardami, koktajlami Mołotowa, podpala co popadnie.

 

- Nie podano ilu demonstrantów wzięło udział w marszu. Lewica mówi o 10 tys., a organizatorzy podają liczbę 100 tys. uczestników.- powiedział w rozmowie z "N.Dz." dr hab. Paweł Soroka- politolog, prof. Uniwersytetu Jana Kochanowskiego w Kielcach oraz Warszawskiej Wyższej Szkoły Zarządzania w Warszawie.- Pokazano atak na skłod, czyli przytułek dla ludzi biednych i bezdomnych kojarzony z opieką lewicy oraz Ambasadę Rosyjską. Pokazano przemarsz prezydenta Komorowskiego z jego liczną rządową grupą, a później tylko burdy na ulicach. Nie pokazano wiecu na Agrikoli, ani nie wyemitowano treści przemówień. Nie pokazano przemarszu narodowców, którzy ubrani normalnie, w biało-czerwone barwy lub historyczne wojskowe mundury niosąc sztandary szli spokojnie. Nie było wśród nich osobników  w kominiarkach, które raczej nie kojarzą się z wizerunkiem narodowców, a wręcz przeciwnie- ze służbami specjalnymi, antyterrorystami, którzy mają kominiarki i czarne kurtki na służbowym wyposażeniu. Rozwścieczeni osobnicy wbiegali między maszerujących, aby poźniej zniknąć, rozmyć się w tłumie. Co ciekawe, wiele miejsc, w których doszło do aktów wandalizmu, takich jak tęczowy łuk na Placu Zbawiciela, czy miejsca w których podpalano samochody, nie znajdowały się na trasie pochodu. Zastanowić się można dlaczego zezwolono na trasę marszu w okolice Ambasady Rosyjskiej, która zgodnie z przewidywaniami mogła być obiektem zagrożonym? Dlatego śmiem twierdzić, że nie można wykluczyć akcji ze strony prowokatorów albo ludzi przekupionych."- stwierdził P. Soroka.

 

Według rzeczników stołecznej policji nie było ofiar śmiertelnych, 176 osób zatrzymano, 22 są podejrzane o wyjątkową agresję. Wyników śledztwa pewnie długo nie poznamy, podobnie zresztą jak nie wiemy co się stało w podobnym przypadku w roku ubiegłym. Świadkowie wydarzeń, którzy wyrażali swoje spostrzeżenia dla reporterów TV Trwam twierdzą, że największą agresję przejawiali mężczyźni ubrani w czarne kurtki i kominiarki, a policjanci strzelali z gumowych kul w stronę niewinnych osób, a nawet dzieci. Najbardziej denerwujące było to, że policja w pewnym momencie przerwała marsz dzieląć go na dwie połowy, ten fakt wniósł sporo nerwowych reakcji, ale część maszerujących, choć będąc podburzonymi, nie dało się sprowokować i dotrwała do końca marszu.

 

Ambasada Rosyjska była wburzona aktem wandalizmu i domagała się zadośćuczynienia ze strony polskiej. Prezydent Bronisław Komorowski przeprosił Rosję za agresywność w wykonaniu polskich "chuliganów". Czy to możliwe, żeby ich zachowań nie mogły okiełznać dziesiątki policjantów otaczających ambasadę? Policja wykazała nieudolość i mimo tego, że minister spraw wewnętrznych Bartłomiej Sienkiewicz ma poparcie premiera Tuska, jest w sytuacji zagrożonej, może nawet stracić stanowisko.

 

 Rodzi się pytanie: komu zależało na zamieszkach podczas największej narodowej manifestacji, jaką jest Marsz Niepodległości? Większość obserwatorów politycznych wychodzi z założenia, że stoi za tym obecny rząd polski. Chodzi o to, żeby ostatecznie skompromitować ruch narodowościowy w oczach opinii publicznej i to na arenie międzynarodowej. Ruch stanowi  znikomą część sceny politycznej, jego przedstawiciele to ludzie młodzi w wieku 20- 30 lat, w większości przypadków nie należący do partii politycznych. Są ideowcami, ale też pokoleniem wykształconym i straconym, które w wyniku rządów Partii Miłości nie mają perspektyw zawodowych we własnej ojczyźnie, albo muszą emigrować do innych krajów lub nie godzą się na lansowaną przez Platformę Obywatelską politykę patriotycznej obojętności. To grupa ludzi, która wciąż jest oddana hasłu "Bóg, Honor i Ojczyzna" i kultywuje tradycje wielkich polskich mężow stanu, dla których te hasła nie były obojętne. Nie chcą wspierać ideologii lidera Pe-Owskiej partii, która zakłada, że "Polskość to nienormalność".

 

Pani Hanna Gronkiewicz-Waltz, prezydent Warszawy i jednocześnie wiceprezes Platformy Obywatelskiej oświadczyła, że straty w wyniku zadym w Warszawie oceniane są na 120 tys. zł., i będzie za nie odpowiedzialny komitet organizacji Marszu Niepodległości. Znaczy to, że w przyszłym roku organizatorzy Marszu Niepodległości nie będą w stanie udźwignąć finansowo zobowiązań i będą zmuszeni zrezygnować z patriotycznych przedsięzięć. I zapewne o to chodziło partii rządzącej.

 

PiS zaapeluje o specjalne posiedzenie Sejmu dotyczące wyjaśnień tej kuriozalnej sytuacji , a także Witold Tumanowicz, prezes Stowarzyszenia Marszu Niepodległości i Łukasz Moczydłowski, szef sekcji prawnej marszu. W tym roku wygrana w sprawie może okazać się możliwą. Podobnie jak utrata stanowiska ministra Sienkiewicza. Póki co tryumfuje śląski reżyser Kazimierz Kutz, zwany perłą w koronie, który w telewizyjnych wywiadach twierdzi, że "ci młodzi się rozjuszyli, bo byli za mało pałowani".

 

KRYSTYNA GODOWSKA

Komentarze (0)

Dodaj swój komentarz