Data dodania: 2009-02-24 23:40:29,
kzs
A | A | A
Azerbejdżanu sny europejskie
Azerbejdżan to ostatnio temat bardzo modny. Wiadomo, chodzi o ropę azerską, która ma pomóc Europie w uniezależnienie się od Rosji. Azerbejdżan to także państwo emancypujące się od Rosji,
Azerbejdżan to ostatnio temat bardzo modny. Wiadomo, chodzi o ropę azerską, która ma pomóc Europie w uniezależnienie się od Rosji. Azerbejdżan to także państwo emancypujące się od Rosji, mające swoje problemy z agresją armeńską w pierwszej połowie lat dziewięćdziesiątych.
Skutkiem tej wojny jest to, że Azerbejdżan do tej pory nie ma kontroli nad Górskim Karabachem – stanowiącym około 1/5 terytorium kraju. Pod koniec lutego przypada kolejna rocznica masakry jakiej dokonały w 1992 roku wojska ormiańskie na ludności cywilnej azerskiego miasteczka Chodżali. W pacyfikacji brał także udział pomagający Ormianom 366 pułk wojsk rosyjskich stacjonujący w tym rejonie.
W wyniku tej pacyfikacji zamordowanych zostało kilkuset mieszkańców miasteczka. Jednocześnie do domów po wygnanych Azerach momentalnie wprowadzali się Ormianie mający ze sobą „przydziały” od władz nieuznawanaj do tej pory przez żaden kraj świata republiki Górskiego Karabachu. Tymi dokumentami Ormianie jakby uoficjalniali grabież.
O sprawach tych rozmawiamy z Hugugiem Salmanovem - przewodniczącym jednego ze stowarzyszeń dziennikarskich w Azerbejdżanie, komentatorem politycznym. Salmanov to zwolennik pokojowej ewolucji, wypychającej Rosję z Kaukazu. To także zwolennik udziału Azerbejdżanu w strukturach euroatlantyckich.
- Jak, według pana, rozwinąć się może sytuacja wokół Górskiego Karabachu w kontekście niedawnego proklamowania niepodległości Kosowa. Czy możliwe jest przystąpienie przez Baku do siłowego modelu odzyskania kontroli nad spornym terytorium – pytanie kieruję do H. Salmanova.
- W przypadku Karabachu należy zawsze pamiętać o początku konfliktu. Jego źródło tkwi w polityce Rosji. Po wojnie z Iranem w roku 1828 Rosjanie zajęli część historycznego Azerbejdżanu, który do tej pory funkcjonował w całości, w granicach państwa perskiego. Dopiero od tego momentu Azerbejdżan, w około 30% swojej wcześniejszej powierzchni, zaczął być częścią składową cesarstwa rosyjskiego. Rosjanie wtedy zaczęli usilnie mieszać narodowości. Głównie sprowadzano tu chrześcijańskich Ormian. Wszystko po to by działać wedle zasady: dziel i rządź. Ponadto władze carskie nie dowierzały muzułmańskim Azerom. Wolały polegać na chrześcijańskich Ormianach. To doprowadzało do wielu lokalnych konfliktów. W dyktatorsko rządzonej Rosji, a potem ZSRR udawało się jednak te problemy jakoś schować. Dopiero gorbaczowowska pierestrojka obnażyła w pełni te sprawy. Obydwie republiki (podobnie jak i pozostałe republiki sowieckie) zaczęły rządzić się praktycznie same. Pamiętać tu zaś trzeba, że Ormianie mieszkają w dużej części na terenie historycznego Azerbejdżanu, czyli między innymi w Górskim Karabachu. Dużo ich także mieszkało w samym Baku. Jednocześnie sztucznie zawyżano, w stosunku do pozostałej części Azerbejdżanu, zarobki w Karabachu. Wszystko dla podgrzewania konfliktu. Potem zaś władze, praktycznie już niezawisłej Armenii, wykoncypowały, że można to wszystko wykorzystać dla powiększenia terytoriów swojego państwa. I to był główny powód rozpoczęcia walk o Karabach. Powstała wtedy praca autorstwa jednego z ormiańskich akademików, gdzie udowadniano, że Karabach poza składem Azerbejdżanu będzie się rozwijał szybciej. Jednocześnie w listopadzie 1987 zaczęto wypędzać Azerów z Armenii. W tymże samym miesiącu w stolicy Karabachu, Stepanakercie miejscowi Ormianie zaczęli głośno żądać niezawisłości od centralnej władzy w Baku. Władze Azerbejdżanu (jeszcze komunistyczne) ciągle miały nadzieję na polubowne załatwienie sprawy. Ówczesny sekretarz partii nawet ogłosił, że nie należy wciągać do konfliktu Moskwy, bo przecież Azerbejdżan i Armenia to dwie bratnie republiki i jakoś się dogadają. Tymczasem 19 lutego 1988 roku w Stepanakercie odbył się gigantyczny wiec, na którym mieszkańcy tego miasta wyrazili jednoznaczną chęć ogłoszenia niezależności od Baku. Zaraz potem rozpoczęły się walki zbrojne. Armia sowiecka oddawała broń Ormianom, co było już jawną prowokacją. Potem broń od sowietów zaczęli także otrzymywać Azerowie. Konflikt zbrojny więc był logiczną konsekwencją tych faktów. Potem swoje usługi oferowali wręcz dowódcy poszczególnych sowieckich oddziałów wojskowych. Służyły one każdej ze stron jak normalni najemnicy. Kto dał więcej pieniędzy tego popierali zbrojnie. Widać Ormianie mieli więcej argumentów w garści, no więc tę straszną wojnę wygrali. Potem, już tylko dopełnieniem walk, było zajęcie przez Ormian rejonu Laczyńskiego, który oddzielał Górski Karabach od Armenii. W tym momencie Górski Karabach praktycznie połączył się z Armenią. Od tamtej pory (początek lat dziewięćdziesiątych) sytuacja właściwie nie uległa zmianie. Kluczem do jej rozwiązania jest przede wszystkim zaprzestanie wtrącania się w te konflikty Rosji. Moskwa traktuje Armenię jak swojego najważniejszego sojusznika na tych terenach i stąd kłopoty Azerbejdżanu.
Plany uregulowania tego konfliktu powstały już w maju 1994 roku. Powstała wtedy grupa inicjatywna składająca się z przedstawicieli Francji, Rosji i USA. Grupa ta funkcjonuje do tej pory, tylko jakoś efektów jej pracy nie ma. Bo zbyt rozbieżne są oczekiwania sposobów tych rozwiązań. Erewań ignoruje także dwie rezolucje ONZ z początku lat dziewięćdziesiątych o integralności terytorialnej Azerbejdżanu i konieczności zwrócenia temu krajowi Górskiego Karabachu.
Rząd Armenii bowiem wychodzi z prostego założenia, że społeczność zamieszkująca Karabach jednoznacznie się opowiedziała za uniezależnieniem od Azerbejdżanu. Odbyło się to w referendum, jeszcze w 1988 roku. Teraz Karabach to quasi niezależne państwo, mające swój rząd, prezydenta, parlament. Nawet jednak Armenia, nie uznała do tej pory oficjalnie niepodległości tego terytorium. Jest to o tyle dziwne, że dwaj ostatni prezydenci Armenii to uchodźcy z Karabachu. Za każdym razem wygrywali wybory na fali poparcia dla Karabachu.
- Dla wielu obserwatorów zagranicznych dobrym pomysłem wydawało się przekazanie Armenii całego Karabachu wraz z rejonem Laczyckim, łączącym Karabach z Armenią. W zamian Azerbejdżan miałby otrzymać, kosztem ziem armeńskich, lądowe połączenie ze swoją prowincją – Nachiczewaniem.
- Nieoficjalnie potwierdzano, że część azerskich przedstawicieli władz skłaniała się ku takiemu rozwiązaniu. Podobnie zresztą jak i czynniki oficjalne w Erewaniu. Społeczności obydwu krajów absolutnie jednak były temu przeciwne. Szczególnie w Baku aż się zagotowało od takich wieści. Dwóch ministrów straciło wtedy stanowiska. Podobnie negatywnie do projektu tego oficjalnie odniosły się także władze Armenii. Następnym projektem była sugestia powolnej normalizacji stosunków na tym terenie z ustaleniem dla Karabachu bardzo szerokiej autonomii, w ramach państwa azerskiego. W ramach tej autonomii Górski Karabach tylko formalnie związany byłby z Azerbejdżanem. Wspólne miałyby być tylko wojsko, pieniądze i polityka zagraniczna. Pozostałe zaś kwestie, na czele z bezpieczeństwem wewnętrznym, oświatą, kulturą, podatkami, podlegałyby już tylko władzom Karabachu. Pierwszym jednak krokiem winno tu być oddanie Azerbejdżanowi regionów leżących już poza terenem Karabachu, a zajętych przez Ormian jako swoista strefa buforowa. I to jest aktualnie oficjalny projekt wychodzący ze sfer rządzących w Baku. Ormianie gotowi są oddać strefę buforową prócz regionu Laczyńskiego, łączącego Karabach z Armenią. Erewań chyba jednak w rozmowach z Baku popełnił błąd. Do tej pory bowiem Armenia przedstawiała kwestie Karabachu jako konflikt niezależnego państwa azerskich Ormian z Azerbejdżanem. Podejmując rozmowy bezpośrednie przyznali się do tego, że to także (a może przede wszystkim) ich sprawa. Gdzieś w tle wszystkich tych problemów jest także Rosja, która utrzymuje w Armenii swoje bazy wojskowe. To wpływa na pewność siebie w Erewaniu. Teraz zresztą rozmowy pokojowe utknęły na takich szczegółach jak harmonogram przekazywania kontroli Azerbejdżanowi spornych rejonów buforowych.
- Obecnie sprawa Karabachu stała się znów aktualna. Deklaracje prezydenta Alijewa mówią o chęci jak najszybszego rozwiązania sprawy.
- Prezydent Alijew powiedział wręcz, że Azerbejdżan chciałby odzyskać utracone tereny sposobami pokojowymi, ale jeśli to nie wyjdzie, Baku jest gotowe na wojnę. Wydaje się jednak to grą pod publiczkę. Nie należy się spodziewać nowej wojny na Kaukazie. Byłoby to bowiem bardzo niewygodne dla Azerbejdżanu, niezależnie od tego kto tu zdobędzie władzę. Kraj ten ma obecnie mnóstwo umów o współpracy międzynarodowej przy wydobyciu i transporcie ropy. Udział zaś w wojnie może narazić Azerbejdżan na utratę międzynarodowego zaufania i określenia kraju jako strefy podwyższonego ryzyka. Baku zaś rozpoczęło wobec Ormian z Karabachu swoistego rodzaju ofensywę propagandową. Azerskie kanały telewizyjne pokazują Azerbejdżan jako kraj szybko rozwijający się, gdzie zarobki są dziesięciokrotnie wyższe niźli w Karabachu. Gdzie żyje się po prostu dużo lepiej niźli w Armenii. To musi wpływać na zwykłego, szarego człowieka. Tym bardziej, że w czasach sowieckich lepiej się żyło w Karabachu, niż w pozostałej części Azerbejdżanu, a różnica w zarobkach wynosiła nawet 1.5 raza na korzyść Stepanakertu. To może być bardzo skuteczna metoda dla uspokojenia antagonizmów i rozwiązania konfliktu metoda pokojową.
- Obserwatorów międzynarodowych bardziej jednak interesuje jak obecnie rozkładają się akcenty prorosyjskie i prozachodnie w polityce zagraniczne Azerbejdżanu. W jakim stopniu Alijew jest skłonny realizować politykę niezależną od Moskwy – przede wszystkim w kwestiach energetycznych oraz związanych z integracją ze strukturami euroatlantyckimi
- W 1994 roku ówczesny przywódca, ojciec obecnego prezydenta, Gejdar Alijew podpisał naftowy „kontrakt wieku” o eksporcie ropy na zachód. Elementem tej umowy jest ropociąg przez Gruzję do tureckiego Ceyhan. Ta magistrala omijająca całkowicie Rosję właśnie niedawno została otwarta. A warto pamiętać, że zachodni specjaliści, wbrew krakaniu z Moskwy, stwierdzili, że jednak w Azerbejdżanie ropy jest nadal bardzo dużo. To determinuje dalszy, prozachodni, kierunek rozwoju tego kraju. Ponadto Baku ma bardzo zbliżoną politykę do Kazachstanu i Turkmenistanu. Nie przeszkodzą temu nawet chwilowe ocieplenia stosunków Turkmenistanu z Rosją. Wszak tu wszyscy odczuwają wspólnotę turecką. A Turcja, traktowana jak macierz, jest przecież prozachodnia. Dlatego też tutejsi komentatorzy spodziewają się, że prędzej czy później, także gazowe korytarze ze średniej Azji pójdą jednak przez Azerbejdżan i Gruzję, a nie przez Rosję. Nie jest także wykluczone, że azerska ropa popłynie również do Chin i Japonii. Wystarczy przecież ułożyć rurociągi na wschód. A Kazachstan aż się pali do takiego tranzytu i nawet podpowiada, że może się zgodzić w zamian na swój gazociąg przez Morze Kaspijskie i Azerbejdżan dalej na zachód, do Europy.
- Wszystko to oznacza, że Azerbejdżan stara się bardziej zbliżyć do Zachodu niźli do Rosji. –
- To jeden ze sposobów na uniezależnienie się od wielkiego brata, czyli Rosji, a także sposób na zmuszenie Armenii do ustępstw w sprawach Karabachu. Azerbejdżan nie myśli o żadnym zbliżeniu z Rosją. Wszak to główny sponsor obecnego przeciwnika, czyli Armenii. Ponadto nie po to Azerbejdżan wychodził ze ZSRR żeby teraz do niego wracać. Tak traktuję się tu każdą inicjatywę wspólnych działań, przedstawianą przez Rosję. Oprócz tego Zachód zawsze płaci twardą walutą, a Rosja jakby nie zawsze. Dlatego też w Baku sporą rolę widzi się dla nowego bloku posowieckiego - GUAM (Gruzja, Ukraina, Azerbejdżan, Mołdowa). Przecież to porozumienie krajów post radzieckich, odczuwających zagrożenie rosyjskie. Odpowiedzią na to zagrożenie jest także chęć zbliżenia się Azerbejdżanu do struktur euro atlantyckich. Na razie jest głośno wypowiadane hasło adaptacji zachodniego stylu życia i modelu demokracji. O wchodzeniu w struktury świata zachodniego mówi się na razie nieśmiało, ale dla obserwatorów życia politycznego w tym kraju jest oczywiste, że prędzej czy później nadejdzie moment akcesji do NATO. O Unii Europejskiej raczej nikt tu nie myśli, choć bardzo wszystkim imponuje europejski styl życia. Elity polityczne natomiast zdają sobie sprawę, że Azerbejdżan i Armenię z punktu widzenia Europy czy tym bardziej Ameryki traktuje się jak jedność. Wiadomo więc, że kluczem przynależności do euro struktur jest wygaszenie konfliktu z Erewaniem. Nie da się tego zrobić, bez odciągnięcia Armenii od sojuszu z Rosją. To się stanie prędzej, czy później bo każdy woli być bogaty niż biedny i zawsze woli trzymać z bogatym Zachodem, a nie z biedną (jak by tego nie liczyć) Rosją. Zmiana, na razie ledwo zauważalna, w polityce Armenii już następuje. To chociażby fakt nie eksponowania za wszelką cenę w Erewaniu pamięci o rzezi Ormian w Turcji w roku 1915. Do tej pory był to zawsze żelazny punkt każdego oficjalnego przemówienia prezydenta. Zaprzyjaźniona z Rosją, Armenia nie mają wspólnej granicy. A tranzyt wszelakich towarów rosyjskich (także ropy i gazu) odbywa się przez Gruzję.
- Azerbejdżan jest krajem muzułmańskim…
-… ale absolutnie świeckim. Tu nikt nie broni mieszkać także chrześcijanom czy Żydom. A próby wprowadzenia we wczesnych latach dziewięćdziesiątych, jakichś elementów religii do sposobu sprawowania władzy, spełzły na niczym. Nie udały się próby tworzenia partii islamskich. Dla Azerów zbyt bliski i zarazem zniechęcający jest przykład Iranu i jego porządku prawno – religijnego. Nie zmienia tego nawet fakt, że za południową granica mieszka ponad 20 milionów Azerów. Poparli oni jednak całkowicie rewolucję islamską. Są całkowicie wierni władzom w Teheranie, co nawet pokazały badania socjologiczne, prowadzone przez naukowców z Baku w irańskim Tebrizie – stolicy irańskich Azerów. Od 1828 roku czyli do momentu podziału historycznego Azerbejdżanu ustały całkowicie kontakty rodzinne. Tym sposobem ten sam naród stał się jakby dwoisty. Na północy jest laicki, na południu zislamizowany. Mentalność jest tak różna, że częstokroć Azerowie z dwóch stron granicy nie mogą znaleźć wspólnego języka w każdej sprawie światopoglądowej. W Azerbejdżanie nikt jednak nie myśli o jakimś zaognianiu stosunków z Iranem. Mogłoby się to skończyć tak jak z Kuwejtem i Irakiem w roku 1990. Każdy woli tego uniknąć, nawet jeśli taka groźba jest tylko hipotetyczna.
Rozmawiał w Baku Krzysztof Szczepanik
Źródło: własne
Komentarze (0)
Dodaj swój komentarz