Data dodania: 2009-06-17 22:11:43,
kzs
A | A | A
Litewskie reminiscencje poety Tomasza Lebiody
Tomasz Lebioda był gosciem niedawnych poetyckich spotkań Maj Nad Wilią. Poniżej kilka jego refleksji z imprezy jak i samego Wilna. Wracam myślami do ostatniej wyprawy na Litwę. Tym razem
Tomasz Lebioda był gosciem niedawnych poetyckich spotkań "Maj Nad Wilią". Poniżej kilka jego refleksji z imprezy jak i samego Wilna.
Wracam myślami do ostatniej wyprawy na Litwę. Tym razem uczestników Maja nad Wilią zakwaterowano w innej części Wilna. Do tej pory rzadko w niej bywałem, choć to rewiry związane z życiem bliskiego mi Czesława Miłosza. Znakomity, wygodny hotel znajdował się na Górze Bouffałowej, w dzielnicy zwanej niegdyś Pohulanka. To okolica, gdzie znajdowało się gimnazjum Zygmunta Augusta, do którego przyszły noblista uczęszczał, a także bursa, w której mieszkał. W pobliżu umiejscowiony był też cmentarz ewangelicki, na którym pochowano Wawrzyńca Puttkamera, konkurenta Mickiewicza w walce o rękę Maryli, a także jego kochankę z czasów kowieńskich, słynną Wenerę – Karolinę Kowalską. Niestety w czasach sowieckich cmentarz zrównano z ziemią i utworzono park. Została tylko spora kaplica Niszkowskich i wspomnienie nekropolii, jednak szczątki pochowanych tam ludzi nadal znajdują się pod ziemią. Chodząc do centrum i wracając pod górę, często rozmyślałem o Miłoszu, któremu zdarzało się wracać tą drogą w stanie wskazującym na spożycie…, albo o Karolinie, która była nauczycielka miłości Mickiewicza i trwale weszła do legendy romantycznej. Dni były piękne, słoneczne i cieszyłem się barwami rozświetlonego Wilna, ale mimo wszystko najbardziej wzruszyło mnie ono podczas wielkiej ulewy. Musiałem wsiąść do trolejbusu i zza jego zapłakanych okien patrzyłem na budynki i ulice, kontemplowałem ludzi umykających przed deszczem i kryjących się w bramach. Było coś niezwykłego w tym przesyconym śmiercią mieście – nie wiem dlaczego, ale zawsze Wilno kojarzyło mi się ze śmiercią i przemijaniem. Może dlatego, że piękne barokowe kościoły graniczą tutaj z rudymi podwórkami, a kopuły cerkwi pojawiają się w tle starych kamienic, z czarnymi oknami i kruszącymi się fasadami. Powiew śmierci najpełniej odczułem w Wilnie, gdy wszedłem do podziemi kościoła św. Teresy i zobaczyłem kilka, odbywających się naraz, uroczystości pogrzebowych. Tym razem symbolem mojego pobytu w Wilnie była cerkiew Romanowska, zbudowana w 1913 roku, z okazji uroczystości trzystu lat panowania Romanowów. Znana też jest ona jako świątynia św. Konstantyna i św. Michała i wyróżnia się spośród wileńskich cerkwi niezwykłymi, zielonymi kopułami. Fundatorem obiektu był urzędnik carski i znany dobroczyńca prawosławny Iwan Kolesnikow. Różne były losy tej cerkwi, gromadziły się w niej tłumy wiernych, wnoszono do niej w otwartych trumnach wielu zmarłych i odprawiano nabożeństwa żałobne. W czasie pierwszej wojny światowej, podczas niemieckiej okupacji Wilna, zamieniono ją na tymczasowy areszt dla osób, które naruszały godzinę policyjną. Od samego początku miała potwierdzać rosyjskość miasta i może dlatego przez cały czas przynależności Wilna do Związku Sowieckiego, była czynna i modlono się w niej, śpiewano pieśni i obwieszczano, że Chrystus zmartwychwstał. Inspiracją dla budowniczych był styl podobnych obiektów w Suzdalu i Rostowie, natomiast wnętrze utrzymano w stylu staroruskim. Może dlatego jest w środku tak ponuro, skromnie, ciemniej niż w innych wileńskich kościołach prawosławnych.
W tym roku do Wilna przede wszystkim przyciągnęła mnie konferencja naukowa pt. Miasta o trudnych losach, miejsca stracone i odzyskane. Romuald Mieczkowski, wieloletni organizator tej pożytecznej imprezy, tak oto anonsował spotkanie naukowe: Z różnych powodów zostawiamy swe rodzinne strony i ojczyste miasta. Żeby nie tyle w wielkim, co w innym świecie pobierać nauki, szukać szczęścia, robić kariery. W dziejach Wilna zdarzało się, że właśnie to miasto było celem wędrówki ambitnych młodych osób – nie tylko z pobliskich miejscowości, ale i dość odległych. Od dawnych wieków w grodzie nad Wilią rozbrzmiewały różne języki, sąsiadowało ze sobą niezwykłe bogactwo kultur, tworząc niepowtarzalną aurę magiczności grodu – samego w sobie i przyjaznego dla swoich mieszkańców. Ale dzieje Wilna jakże często nie były łaskawe – miasto przechodziło z rąk do rąk, a wielu jego mieszkańców po przegranych powstaniach i w wyniku carskich represji trafiało na Syberię, dzieliło los tułaczy na ogromnych połaciach Imperium Rosyjskiego, zmuszonych było do emigracji. Inaczej, jak tragicznym exodusem, nie da się określić wygnania z miasta elity społeczeństwa wileńskiego i zniszczenia jego tkanki podczas drugiej wojny światowej i po niej. Zmieniały się ustroje polityczne, składy narodowościowe, a miasto trwało, zachowując niektóre tradycje i pamięć o wilnianach; potrafiło zauroczyć swym pięknem nowo przybyłych mieszkańców. Jeszcze do niedawna rozważanie na ten temat uchodziło za zakazany temat, zresztą i dzisiaj stanowi on swoiste tabu w wielu kręgach. Ale żeby kochać świadomie jakieś miasto czy kraj, trzeba znać jego historię, nauczyć się mądrego dystansu do dziejów, których uczestnikami był niekiedy ktoś inny. Podczas konferencji uzewnętrzniła się owa wielokulturowość miasta nad Wilią i Wilenką. Głos zabierali przedstawiciele społeczności rosyjskiej, litewskiej, polskiej, tatarsko-karaimskiej, a także białoruskiej, w tym przywódca opozycji, mieszkający w Nowym Jorku Zianon Pazniak. Miałem okazję z nim porozmawiać i spostrzegłem, że jest to człowiek o niezwykłej osobowości, od razu kojarzący mi się z intelektem takich pisarzy jak Miłosz, Brodski czy Venclova. Ja właśnie miałem referat o Wilnie twórcy Ziemi Ulro i cieszę się, że mój głos zabrzmiał pośród tylu interesujących wypowiedzi. Konferencja odbywała się w Ambasadzie Polskiej, w restaurowanym na jej potrzeby Pałacu Paców i zakończyła się wspólnym posiłkiem, podczas którego uczestnicy jeszcze długo wymieniali myśli i dyskutowali o przedstawionych tekstach. Choć program wydawał się przeładowany, to dzięki sprawnemu prowadzeniu obrad przez Romualda Mieczkowskiego i Józefa Szostakowskiego, wszystko przebiegło gładko i z werwą, charakteryzującą spotkania ludzi zainteresowanych i żywo reagujących na artykułowane treści.
Wilia w okolicach Niemenczyna
Tegoroczny program był bardzo ciekawy i obejmował między innymi: mszę św. w kościele Franciszkanów, z liryczną refleksją poetów, wycieczki po mieście, które jest w tym roku stolicą kultury europejskiej, spotkanie poświęcone pamięci Teodora Bujnickiego na Zwierzyńcu. To pierwszego dnia, zaraz po przyjeździe gości zagranicznych, a w niedzielę jak co roku miała miejsce inauguracja przy pomniku Adama Mickiewicza i czytanie wierszy w Zaułku Bernardyńskim, gdzie poeta pisał Grażynę i gdzie urządzono niewielkie muzeum mu poświęcone. W takiej scenerii niezwykle ciekawie i wzruszająco zabrzmiały teksty wieszcza, przedstawiane przez młodych aktorów z Polskiego Studia Poetyckiego. Po południu odbyła się omówiona wyżej sesja naukowa, w której udział wzięli między innymi: dr Rimantas Miknys, Dyrektor Instytutu Historii Litwy (Wilno); dr Zianon Pazniak, intelektualista, lider Białoruskiego Frontu Narodowego (Warszawa – Nowy Jork); Tomasz Łubieński, pisarz, redaktor naczelny „Nowych Książek” (Warszawa); Pranas Morkus, animator kultury (Wilno) dr Andrius Konickis, eseista, redaktor naczelny „Naujoji Romuva”, przedstawiciele rosyjskich, białoruskich, żydowskich, tatarskich i karaimskich środowisk kulturalnych Wilna, dr Józef Szostakowski (Wilno), Dorota Jaworska z Kijowa oraz piszący te słowa. Dalej – podczas Maja nad Wilią – miała miejsce dyskusja na tematy translatorskie i odbył się turniej jednego wiersza dla młodych twórców. Po południu goście i twórcy z Litwy udali się do Niemenczyna, ale wcześniej zatrzymali się w urokliwym zakątku, zwanym Belmont, a związanym z wycieczkami filomatów i filaretów. Mieści się tam teraz duży kompleks restauracyjno-wypoczynkowy, a gości przyciąga niewielki wodospad Wilenki i jej wspaniałe rozlewisko. Fotografowałem czarne łabędzie, które upodobały sobie to miejsce i wchodziłem głęboko w rzekę po wystających kamieniach. Dalsza droga wiodła do wskazanego wyżej miasta, w którym przyjęto nas gościnnie, z muzyką i słowem poetyckim. Czytaliśmy wiersze, rozmawialiśmy o polskich korzeniach i o urokliwych zakątkach Litwy. Właśnie do takiego miejsca, pośród lasów, nad żwawo płynącą Wilią, zabrano nas i ugoszczono wspaniale. Te piękne chwile umilał zespół regionalny, a ja mogłem trochę pochodzić nad rzeką, poprzyglądać się naturze, ptakom i roślinom, pięknie rozkwitającym i bujnie porastającym brzegi. Wracaliśmy z Niemenczyna rozbawieni i dotlenieni, komentujący rzeczywistość litewską i cieszący się ze spotkania z życzliwymi i gościnnymi ludźmi.
Ostatni dzień także pełen był zdarzeń, a na plan pierwszy wysunęło się zwiedzanie Muzeum Narodowego, w którym wiele jest polskich pamiątek. Nacjonalizm państwa, które niedawno odzyskało niepodległość, każe zamieniać polskie nazwiska na odpowiedniki litewskie i wychodzi z tego niezwykłe dziwactwo. Mickiewicz nie może być na Litwie Mickiewiczem – musi być Adomasem Mickeviciusem i podobnie jest z malarzami. Na mnie największe wrażenie zrobiły dzieła Ferdynanda Ruszczyca, który miał pracownię obok domu, w którym mieszkał Juliusz Słowacki. Jego wielkie obrazy, przedstawiające Litwę i szeroko rozwarstwiające się nad nią chmury, tony ołowiane, granatowe i szare, głęboko wryły się w moją pamięć. To był środek tygodnia, a więc organizatorzy zaplanowali też środę literacką, która w międzywojniu i przez wiele lat odbywała się w Celi Konrada, na terenie dawnego klasztoru księży Bazylianów, ale po zmianie właściciela została zlikwidowana i włączona w ciąg pokoi hotelowych. Czytano zatem wiersze na podwórzu i w taki symboliczny sposób nawiązano do w poetyckiej tradycji. Uczestnicy udali się też na wileńską Rossę, gdzie jest prawdziwy memoriał polskości i znajdują się groby ojca Słowackiego i jego ojczyma, Lelewela, Syrokomli, filomaty Pietraszkiewicza, członków rodziny Piłsudskiego, w tym jego matki. To tutaj nakazał Marszałek złożyć swoje serce i wyryć na kamieniu, wzięte z Wacława i z Beniowskiego Juliusza Słowackiego, motta życiowe: Ty wiesz, że dumni nieszczęściem nie mogą/ Za innych śladem iść tą samą drogą i Gdy mogąc wybrać, wybrał zamiast domu/ Gniazdo na skałach orła, niechaj umie/ Spać, gdy źrenice czerwone od gromu/ I słychać jęk szatanów w sosen szumie/ Tak żyłem. Dla mnie wielkim doświadczeniem jest też za każdym razem pochylenie się nad grobem wielkiego artysty, kompozytora, grafika i malarza litewskiego Mikołaja Konstantego Čiurlionisa. Dostrzegam w jego drodze twórczej dążenie do doskonałości i próbę życia pośród sztuki i dla sztuki. Dobrze, że tego ucznia Ruszczyca i prekursora abstrakcjonizmu, który skończył w polskim domu dla obłąkanych, pochowano na Rossie, pośród tylu artystów i twórców, ale też i prostych ludzi, którzy pojawiali się na drogach Litwy. Maj nad Wilią, jak co roku zakończył się w Polskiej Galerii Artystycznej, a jej gościnna właścicielka – Wanda Mieczkowska – stworzyła niepowtarzalną aurę bliskości i subtelnego piękna. Pośród wiszących na ścianach obrazów toczyły się ostatnie dyskusje, rozmawiano o imprezie, wymieniano poglądy. Wśród uczestników była pani senator Barbara Borys-Damięcka, która pokazała jak urzędnik państwowy z wielką klasą czynnie wspiera ważne dla polskości inicjatywy, a przy tym przydaje blasku, wzbogaca swoją obecnością imprezę. Zresztą zarówno Konsul RP w Wilnie Stanisław Kargul, jak i ambasador Janusz Skolimowski, stanęli na wysokości zadania i także pokazali się z jak najlepszej strony. Warto wspierać tego rodzaju imprezy i warto brać w nich udział, bo nasz Skarb – Polska – jest tam, gdzie serca nasze.
WILNO
Znowu w maju stoję na wieży zamkowej
i patrzę na połyskujące srebrzyście Wilno
Mgły podnoszą się z traktu Gedymina
Przy uniwersytecie pięciolinie uliczek
Omszałe klawikordy dachówek
I zielone źrenice starego obserwatorium
Tędy chodził Mickiewicz i Słowacki
Tutaj sunął cień Kraszewskiego i Syrokomli
Tu Sarbiewski pochylał się nad pergaminową księgą
I Gałczyński pił wódkę i Miłosz pił wódkę
Nad placem katedralnym śmigają jerzyki
i słychać krzyk głodnej pustułki
Barokowe kościoły secesyjne drzewa
I czarna wstęga wijącej się Wilii
Skąd tyle świętości pośród tych dolin i pagórków?
Jakie moce skupiły tu tyle światła tyle mroku?
Święta Faustyna na Antokolu wpatrzona w tęczę
W Ostrej Bramie puls Serca Niepokalanego
Ludzie tutaj dobrzy jak ciemny chleb
Ludzie tutaj twardzi jak kamień
Nauczyli się walczyć o piękno
I nigdy nie porzucili myśli
o prawdzie i o wolności
Znowu w maju wchodzę w zaułek bernardyński
i lotny jak jerzyk śmigam myślą
w powietrze
Źródło: własne
Komentarze (0)
Dodaj swój komentarz