Szalone nożyczki w rękach szalonych aktorów

Impresariat Sceny Polskiej zaserwował Polonusom w ubiegły weekend 2 przedstawienia sztuki Szalone nożyczki zapraszając Teatr Kwadrat z Warszawy. Widzowie mogli obejrzeć tę komedię w ubiegłą sobotę Montclair State University w Lodi (stan New Jersey), a w niedzielę w Tribeca Performing Arts Center na Manhattanie. Na oba przedstawienia przybył komplet widzów, którzy bawili się wyśmienicie.


Sztuka zaczyna się dość banalnie. Akcja dzieje się w zakładzie fryzjerskim, który w dobie obecnej globalizacji, moglibyśmy umiejscowić niemalże w każdym cywilizowanym zakątku świata. Młody, dowcipny właściciel zakładu i jego pracownica Barbara (Lucyna Malec), ucharakteryzowana na typową pracownicę zakładu fryzjerskiego oraz trójka klientów, znajdują się w tym samym miejscu, czyli w salonie o rozbrajajacej nazwie "Szalone Nożyczki". W tymże samym czasie dochodzi do zabójstwa znanej pianistki, właścicielki całej kamienicy, w której znajduje się zakład i zamieszkują jego pracownicy. Ponieważ mordu dokonano przy pomocy fryzjerskich nożyczek, detektywi stawiają jednoznaczną diagnozę. Musiał tego dokonać ktoś ze wspomnianego grona. Zaczyna się dociekliwe śledztwo, jakby rodem z filmów kryminalnych. Ale fabuła byłaby zbyt prozaiczna, mielibyśmy do czynienia z pełnym grozy typowym teatrem Kobra, a tak się nie stało...
Akcja przybrała kilka alternatywnych rozwiązań, wszystko zależało od dyskretnego uroku nieprzewidywalności zdarzeń oraz reakcji i inteligencji widzów, którzy nieoczekiwanie, jako świadkowie wydarzenia, zaczynają przy pomocy detektywa rozwiązywać zagadkę kryminalną. W tej roli Grzegorz Wons musiał stać się nie tylko aktorem, ale i mediatorem między aktorami, a publicznością i konferansjerem, gotowym do wybrnięcia z każdej sytuacji, którą aranżowali widzowie. Aktorzy również musieli odpowiadać na pytania widowni, a także ripostować ich zaczepki, zachowując przy tym cechy granych postaci. W ostateczności doszło do głosowania (jakaż paralela z obecnymi wyborami do Sejmu...) kto jest winien. Nowojorska publiczność wybrała (większością głosów) właściwie, ale podejrzewać można, że na każdym przedstawieniu i w różnych miejscach preferencje widzów mogą być różne, co jest cechą interaktywnej komedii.
Inną zaletą "Szalonych nożyczek" jest przystosowanie przez aktorów do miejsca akcji granej sztuki. Tak więc znaleźliśmy w niej odniesienie do Maspeth, Greenpointu, gwary polonijnej. Pani Halina Dąbek (grana przez Ewę Wencel, nota bene znanej z komediowego serialu "Mamuśki") nie chciała się wybierać do Paryża z panem, który mieszka (o zgrozo!) na Greenpoincie. Zaś Edward Wurzel (Maciej Kujawski) reprezentował swoją osobą typowe cechy gburowatego "buraka", niepoprawnie mówiącego po polsku, jakich znaleźć można w różnych entnicznych enklawach, nie tylko na Greenpoincie. Jako rodowity warszawiak mówił gwarą południowej Pragi, co dodawało smaczku przedstawieniu. Mam jednak wątpliwości, czy powinno to znaleźć odniesienie na scenach polonijnych, ponieważ słowa padające ze sceny przez niektórych widzów odbierane są wzorcowo, a tam padało dużo gaf językowych "wyszłem", "przyszłem", etc. Pozostaje jedynie wierzyć w inteligencję smakosza teatralnego, do których niewątpliwie należą ci, którzy regularnie chadzają na polonijne spotkania z teatrem.
Kolorytu akcji nadawała również postać homoseksualnego fryzjera Tony'ego Wziętego, doskonale zagrana przez Jacka Łuczaka. W pewnym sensie zdyskredytował on środowisko homoseksualne, o co mogłyby mieć pretensje środowiska "kochające inaczej", jednak zamierzony dowcip autora inscenizacji Marcina Sławińskiego oraz talent komediowy samego odtwórcy roli, jego charyzma, potrafiła tę postać ocalić, ubarwić, przeistoczyć z odrażającej w sympatyczną.
Niezbyt ciekawą rolę powierzono w tym spektaklu Andrzejowi Nejmanowi, ulubieńcowi wszystkich kobiet w Polsce za rolę Waldka w serialu "Złotopolscy". Złotowłosy amant grał w tej sztuce mało istotną, nieciekawą rolę, przygłupawego, powolnego policjanta i -moim zdaniem- zawiódł oczekiwania żeńskiej części widowni. Tym bardziej, że zawodowo pełni on zaszczytną rolę - dyrektora Teatru Kwadrat.
Autorem sztuki jest niemiecki dramatopisarz i poeta Paul Portner, który napisal ją w 1963 r. i w tym samym czasie wystawiono ją w Niemczech, a mimo to jest i nadal będzie aktualna. W 1997 r. przedstawienie trafiło do księgi rekordów Guinessa jako najdłużej- bo nieprzerwanie od 29 lat - wystawiane na deskach amerykańskich teatrów. Sztukę przetłumaczono na kilkanaście języków, do tej pory doczekała się ponad 50 tys. wystawień na całym świecie. Już kilkanaście lat stała się przebojem w Polsce, głównie w Warszawie i Łodzi. Dobrze, że sztuka trafiła i pod nowojorskie strzechy.
Krystyna GODOWSKA

Źródło: Własne

Komentarze (0)

Dodaj swój komentarz