VINCENT - NAJWIĘKSZY ZAKŁAD FOTOGRAFICZNY

Narasta w Polsce oburzenie związane z masowym stawianiem fotoradarów. Oburzenie to jest uzasadnione, ponieważ celem operacji nie jest poprawa bezpieczeństwa na drogach, ale załatanie mandatami dziury w budżecie państwa. W tym roku rząd chce uzyskać z tego źródła półtora miliarda złotych. Ale cenę za fotoradarowe szaleństwo zapłacą także politycy. Nie tylko w postaci mandatów.

 

Krystyna Godowska

 

Zapłacą najwyższą cenę, jaką jest utrata zaufania do rządu, który pod raz kolejny rozwiązań kryzysowych szuka w portfelach podatników, a nie w konkretnych działaniach gospodarczych. Polacy coraz częściej nazywają zamiast nazwy fotoradary, określenia „Vincenty”. Owa nazwa pochodzi od jednego z imion ministra finansów, sztukmistrza z Londynu.

 

OBEDRĄ DO GOŁEJ SKÓRY

 

Sprawa jest o tyle bulwersująca, że w 2007 r. Donald Tusk szydził, że tylko facet bez prawa jazdy (tu miał na myśli Kaczafiego) może stawiać fotoradary zamiast budować autostrady. I dodał jeszcze:” Drogi są u nas coraz gorsze, ale na ulicach pojawiły się fotoradary. Polacy mają być kontrolowani w każdym miejscu. Utrudnić ludziom życie do maksimum, a na końcu skontrolować, wszystkich bez wyjątku. To jest filozofia PiS.” Wkrótce jednak, gdy doszedł do władzy, sam wyszedł na czoło tej filozofii. Czas rządów PO zostanie zapamiętany dzięki kilku kilku symbolicznym, spektakularnym sukcesom. Jednym z nich będzie produkt autostradopodobny A2, który przez wiele miesięcy był autostradą tylko z nazwy. Choć drogę na odcinku Warszawa-Łódź udostępniono tuż przed EURO 2012, to z dwóch jezdni można było jechać tylko po jednej stronie i tylko 70 km/godz. Do tego dodać można afery związane z wynajętymi podwykonawcami, jak choćby chiński Covac, który okazał się finansowym i profesjonalnym hochsztaplerem biznesowym, czy tragedie innych podwykonawców, którzy polegli ekonomicznie z powodu niewypłacanych należności.

 

Innym przypadkiem radosnej budowlanej twórczości pozostanie Stadion Narodowy z rozsuwanym dachem, który się nie rozsuwa, na dodatek zamienia się w basen. Do tej samej kategorii awansowało lotnisko w Modlinie, otwierane z iście gierkowską pompą, a pod koniec roku zamknięte z powodu złej nawierzchni pasów startowych. Można byłoby zapytać jak się dziś mają słynne „orliki”?

 

Wprawdzie premier Tusk prawo jazdy posiada, ale częściej przecież lata, niż jeździ. Władza funduje Polakom kolejnych 300 radarów, a minister Jacek Rostowski zapisał w budżecie na rok 2013 ściągnięcie w formie kar, grzywien i mandatów o 300 mln zł więcej niż w ubiegłym roku. W minionym roku do budżetu miała trafić kwota 1,2 mld zł z tytułu mandatów karnych zapłaconych przez osoby złapane przez fotoradary. Choć kwoty tej nie udało się osiągnąć w stopniu zadawalającym, na bieżący rok plany są jeszcze ambitniejsze. Mają przynieść 1,5 mld zł. W całej Polsce ma stanąć 300 nowych fotoradarów, dzięki czemu inspektorat będzie dysponował liczbą 400 takich urządzeń (oprócz tego są jeszcze fotoradary gminne). Dodatkowo mają być 24 systemy odcinkowego pomiaru prędkości- gdy kierowca przekroczy prędkość na badanym odcinku drogi, zapłaci mandat jak w przypadku zdjęcia z fotoradaru.

 

A do tego resort Sławomira Nowaka we współpracy z Główną Inspekcją Transportu opracowuje -podobne zresztą jak w USA- nowe prawo, na podstawie którego kierowca najpierw będzie musiał zapłacić mandat, a później ewentualnie będzie mógł się odwołać.

 

DROGOWI MORDERCY

 

Ogromnie rozsierdził publikę sam minister transportu wpisem na Twitterze, że fotoradary nie są po to, by „walczyć z mordercami drogowymi”. A przynajmniej nie przede wszystkim po to. Tego dosadnego określenia użył w stosunku do wszystkich kierowców, zapominając, że szybka jazda nie jest jedyną przyczyną wypadków drogowych. Statystyki wykazują, że zły stan nawierzchni dróg, złe rozwiązania skrzyżowań, np. z trakcjami kolejowymi, złe pobocza, wąskie jednie, złe oznakowanie dróg, jednopoziomowe skrzyżowania, a także zły stan pojazdów są również przyczynami kraks. Ludzie giną przecież również z powodu chodzenia po jezdni nierzadko w stanie upojenia, wszechobecnego uprawiania cyclingu, inwentarza domowego – dodajmy tu jeszcze brak wyobraźni kierowców i niską kulturę jazdy, co w połączeniu z poziomem ratownictwa i małą wiedzą o pierwszej pomocy złoży się na obraz całości. Szybkość jest najłatwiejszą do ograniczenia. Łatwiejsza niż dbałość o właściwe warunki drogowe.

 

W dodatku „bezpieczna szybkość” to pojęcie wysoce nieprecyzyjne – są kierowcy gnający 150 km/h przez centrum miasta, przy których pasażer czuje się bezpieczny jak dziecię w łonie matki, i tacy, dla których trzydziestka w terenie niezabudowanym stanowi śmiertelne niebezpieczeństwo. Ubocznym skutkiem powszechnej radaryzacji jest fakt, że kierowca zajęty wypatrywaniem elektronicznego szpiega nie ma szans skutecznego kontrolowania innych akcji dziejących się na drodze. W dodatku po minięciu kamery instynktownie przyspiesza, aby nadgonić stracony czas, i nieszczęście gotowe.

 

RADARY I CELEBRYCI

 

Wbrew powszechnemu przekonaniu, między słowami Tuska z roku 2007 a obecnym zamienianiem Polski w największy zakład fotograficzny Europy nie ma sprzeczności. Przecież fotoradary Tuska nie kontrolują wszystkich bez wyjątku. Kierowcy immunitetowi jeżdżą, jak chcą, tak jak się należy właścicielom III RP. Niewątpliwym błędem władzy jest jednak fakt, iż nie rozszerzył immunitetu rozmaitym swoim, za przeproszeniem, przyd..pasom z tzw. środowisk opiniotwórczych. To wywołało swoisty bunt celebrytów przeciwko fotoradarom. Ale, co dziwne, milczą oni, milczy cały przemysł przykrywkowo- dezinformacyjny i wszelkie celebrytfanny. A przecież mogliby wespół –zespół podnieść raban. O dziwo, odważył się na to jedynie Tomasz Lis przeciwstawiając się idei radaryzacji i poświęcając jej cały swój program. Rzecz zapewne wszystkich zaskoczyła, bo nikt się nie spodziewał, że ludzie pokroju Tomasza Lisa są w stanie wierzgnąć tuskowej władzy. W gruncie rzeczy jednak jest to zrozumiałe. Inni za wierną, sowicie wynagrodzoną służbę władzy pokupowali sobie wypasione gabloty, by mknąć niczym strzała.

 

Czy posłowie płacą mandaty?Dziennikarze „Gazety Polskiej Codziennie” przeprowadzili prowokację. Wystarczył jeden telefon do straży miejskiej, by uczynny funkcjonariusz natychmiast zgodził się anulować mandat. „Wystarczy potwierdzenie immunitetu i kończymy”- stwierdził. Fotoradary straży miejskich są ślepe na wykroczenia drogowe parlamentarzystów. Choć prawo nie gwarantuje takich przywilejów, wystarcza jeden telefon, aby umorzyć postępowanie posłowi piratowi. W ubiegłym roku straże miejskie przesłały zaledwie jeden wniosek o pociągnięcie do odpowiedzialności za wykroczenie drogowe posła. Mimo, iż od początku funkcjonowania sieci fotoradarów aż 281 razy wpadały osoby z immunitetami, kierownictwo Inspekcji Transportu Drogowego ich po prostu nie wysyłało.

 

KROKODYLKI DZIAŁAJĄ BEZPRAWNIE

 

Tzw. Krokodylki, czyli samochody Inspekcji Transportu Drogowego, kontrolują dziś nie tylko ciężarówki. IDT zostało wyposażone niedawno w nieoznakowane radiowozy z wideorejestratorami i fotoradarami. Samochody te sieją postrach wśród kierowców, większość z nich działa jako mobilne radary. Zgodnie z obowiązującym prawem, samochody te nie powinny być w ogóle dopuszczone do ruchu!

 

Chodzi o nieprzepisowe wyposażenie aut, czyli zamontowane z przodu lampy błyskowe. Są to światłaprzeciwmgłowe przednie. Mają one dawać niemigający sygnał zielony lub żółty. Prawo drogowe mówi, że niedopuszczalne jest montowanie lamp błyskowych, które oślepiają innych użytkowników dróg. Czyli mamy sytuację, w której ktoś nie widzi belki w swoim oku, natomiast widzi źdźbło w oku drugiego.

 

A to przecież tylko jeden z elementów życia w naszych czasach, które charakteryzuje paranoiczna wręcz wiara, że spowalniacze ruchu, ochrona danych osobowych, wszechstronna elektronika, całodobowy nadzór itd., itp. zapewnią życie w klimacie spokoju i bezpieczeństwa, które dawniej gwarantowały: kultura, dobre stosunki sąsiedzkie, szacunek dla praw i przepisów oraz odpowiednie wychowanie...

Tyle że dbanie o to wszystko jest o wiele trudniejsze niż zainstalowanie kamery, którą, skądinąd, można strącić jednym kamieniem. Zastanowić się można, czy z równą gorliwością by je wznoszono, gdyby pieniądze z mandatów szły do centrali na fundusz pomocy ofiar wypadków drogowych?

 

Ale żeby nie napawać was pesymizmem, Drodzy Czytelnicy, radzę żebyśmy wspólnie zaśpiewali fragment „Szopki polskiej 2012”:

 

BONI – cyfryzacja czary mary,
Miast tabletów są radary.
(na mel. „Chłopcy radarowcy”)
Tam, gdzie budowano drogę,
głóg i oset jeno smuci,
bo konsorcjum dało nogę,
wykonawcy zaś bankruci...
Tak działają chłopcy,
chłopcy platformowcy,
nie ma takiej rzeczy –
co nie mogą spieprzyć!
Miała byś zielona wyspa,
lecz nie bardzo kraj się zmienia,
kiedy rzeka euro wyschła –
u kolesiów po kieszeniach.
Tak działają chłopcy,
chłopcy platformowcy,
a walka z kryzysem
to straszenie PiS‑em.

 

Źródło: Własne

Komentarze (0)

Dodaj swój komentarz