Rosyjskim instytucjom wierzyć też nie można, bo u nich z prawdomównością jest tak, jak w kawale: do czego Rosjanie wykorzystują bliźnięta? Kto zgadnie? Ano do tego, że jednego z bliźniąt wysyłają w kosmos, a drugi powraca. Zresztą car Wszechrusi Władimir Władimirowicz powiedział przed 21 grudnia w "Wiestiach" (największy telewizyjny dziennik rządowy na Kanale 1), że koniec świata nastąpi za 7 i pół tysięcy lat, więc tak prawdopodobnie będzie. Rosjanie mu wierzą, byli więc spokojni. Tylko dlaczego wielu z nich ukryło się tego feralnego dnia w bunkrach Moskwy, które pozostały w podziemiach stolicy Federacji jeszcze z czasów zimnej wojny? W piątek w Moskwie zorganizowano ekskluzywną dyskotekę w starym schronie przeciwatomowym. "Bunkier numer 42", który zlokalizowany jest 60 metrów pod ziemią w okolicach Kremla, jest atrakcją turystyczną od 2006 r. Schron ten wybudowano w 1956 r., kiedy obawiano się zagrożenia nuklearnego. Obiekt ten powstał z myślą o bezpieczeństwie komunistycznych notabli w razie ataku ze strony ówczesnych wrogów ZSRR. Na szczęście nigdy do tragedii nie doszło i nie został w celu ochrony wykorzystany. Później go wyremontowano i przysposobiono jako muzeum.
Za udział w zabawie z okazji końca świata należało zapłacić równowartość tysiąca dolarów. Wzięło w niej udział 300 osób. Najbogatszych celebrytów, ma się rozumieć. Goście mieli do dyspozycji bar, parkiet oraz salę kinową. I jak to Rosjanie, hulaj dusza, piekła nie ma...Ale to i tak lepsze od sytuacji tych ludzi, którzy pobudowali prywatne bunkry za miliony dolarów lub wynajmowali je za słone ceny w innych krajach, z których podobno najwięcej ofert posiadałaRumunia.
POLSKI ABSURD?
Do największych polskich absurdów ubiegłego roku zaliczyć można sprawę wokół substancji, którą kiedyś nazywano po prostu trotylem, dziś mamy nowe określenie TNT - cząstki wysokoenergetyczne. Ta kwestia powinna być wiadomością czołową w mediach, natomiast skończyła się katastrofalnie dla "Rzeczpospolitej" i jej wiodących dziennikarzy śledczych, a w konsekwencji dla tygodnika "Uważam Rze". Stacje telewizje milczą na ten temat. Podczas posiedzenia Sejmowej Komisji Sprawiedliwości i Praw Człowieka, która odbyła się 30 października ubiegłego roku, szef Okręgowej Prokuratury Wojskowej w Warszawie płk Ireneusz Szeląg powiedział: -"Biegli pracujący nad Smoleńskiem nie stwierdzili trotylu na wraku tupolewa".
Później naczelny prokurator wojskowy, płk. Jerzy Artymiuk przyznał, że niektóre z detektorów użytych w Smoleńsku wykazały na czytnikach cząsteczki trotylu. Zastrzegł jednak, że "nie oznacza to na pewno, iż mamy do czynienia z materiałami wybuchowymi. Te same urządzenia po skalibrowaniu (?) i zbliżeniu do opakowania pasty do butów, zareagowały pokazując TNT". Tu należałoby fachowca zapytać co w tym przypadku znaczy słowo skalibrowanie...
Nie chciano słuchać wyjaśnień , a prowadzący posiedzenie Ryszard Kalisz nie dawał pełnego prawa głosu Janowi Bokszczaninowi -producentowi urządzeń używanych do badania śladów ewentualnych materiałów wybuchowych, który nie zgadzał się z tezami prokuratora. Można to prześledzić w krążącym w internecie filmie- relacji robionej ukrytą kamerą. Tak przynajmniej można wnioskować oceniając techniczną jakość filmu. (Podaję adres na You Tube: "Urządzenia wykazały trotyl"). Profesjonalnej relacji w mediach nie było.
Jan Bokszczanin stwierdził, że "jeżeli materiał został wykryty, to jest mnóstwo metod, za pomocą których można to w ciągu dwóch godzin sprawdzić. Urządzenie może się "zatkać", ale nigdy nie podaje nieprawdziwego wyniku." Podkreślił, że takimi urządzeniami przeprowadzano przez siły specjalne badania w 60-ciu krajach ( w tym w USA) i nigdy nie doszło do pomyłki.
Jaki błąd popełnili posłowie PiS w tym momencie? Zadowolili się stwierdzeniem, że prokuratorzy kłamali, ale nie zadali im pytań przesądzających sprawę. Jakich? Które konkretnie urządzenie i na jakiej próbce wskazało obecność trotylu? I czy była to próbka pobrana z ziemi, czy wraku tupolewa? Bo jeśli była to próbka pobrana z wraku, sprawa jest prosta - Cezary Gmyz napisał w swoim artykule prawdę! Tego pytania żaden z polityków PiS jednak nie zadał, przez co pole do spekulacji pozostaje wciąż otwarte...
POLSKA BIEDNA NA ZAWSZE
Nie chciałabym czytelników martwić złymi prognozami na tematy gospodarcze, ale niestety rzeczywistość skrzeczy...Po ostatnim raporcie OECD "Looking to 2060" łamy tygodników bliższych prawicy zaroiły się od artykułów, które mrożą krew w żyłach jeśli chodzi o przyszłość ekonomiczną Polski i o to, jak polscy politycy sprzedali szansę na bogactwo. Można to ująć w jednym tytule "Polska biedna na zawsze", a przynajmniej na kilka następnych pokoleń. OECD szacuje, że PKB na obywatela w Polsce w latach 2011-2060 będzie rósł w tempie zaledwie 1,9 proc. rocznie. To oznacza, że za 50 lat będziemy krajem ciągle o połowę biedniejszym niż USA. Tak biednym jak Rosja, Turcja czy Meksyk. Zazdrościć będziemy Chinom, które będą bogatsze o jedną piątą. Z raportu wynika, że żaden biedny kraj, który wszedł do Unii Europejskiej nie dogoni krajów najbogatszych.
Niektórzy publicyści twierdzą, że przyczyn stagnacji upatrywać należy w fakcie, że kraje Unii Europejskiej miały bezinteresownie pomóc słabszym wzbogacić się w imię pięknej idei zjednoczonej Europy, przecież znały sposoby jak się to robi osiągając sukces we własnym kraju. A tymczasem stosują metody zupełnie odwrotne do tych, które im pomagały w odniesieniu sukcesu.
Wchodząc w 2004 r. do Unii Europejskiej, Polska stworzyła unię celną z najbardziej rozwiniętymi państwami, takimi jak Niemcy, Francja czy Wielka Brytania. Prowadzimy z nimi całkowicie wolny handel. Zaawansowane technologicznie produkty ich firm są bez żadnych obostrzeń sprzedawane u nas. Sęk w tym, że żaden duży, bogaty kraj na świecie nie zbudował zamożności w ten sposób (tzn. przy otwartych granicach). Nic tak nie rozwija dobrobytu państwa jak import surowców i eksport wysoko przetworzonych produktów. Bogate kraje UE chcą, byśmy płacili im grube pieniądze za nowoczesne technologie, gdy tymczasem one brały je z innych krajów za darmo, gdy same się bogaciły. Trudno się oprzeć wrażeniu, że bogate kraje nie chcą, by u nowych, biedniejszych członków UE rozwinęła się produkcja wymagająca zaawansowanych technologii.
Dlaczego zatem polscy politycy tak chętnie dążyli do członkostwa Polski w UE, choć utrwali ono tylko niski poziom naszego rozwoju gospodarczego i dystans dzielący nas od krajów rozwiniętych? Zachętą dla nich są płace polskich polityków na stanowiskach związanych z członkostwem Polski w unii. Chodzi m.in. o pensje i diety europosłów, obecnie razem ok. 50 tys. zł. miesięcznie, czyli 600 tys.zł. rocznie (w czasie pięcioletniej kadencji posłowie przeciętnie odkładają 2,5 mln. zł). Ale to jeszcze nic wobec 12 mln. zł, jakie można w sumie uzyskać, obejmując stanowisko komisarza UE (dotychczas dwoje Polaków nabyło prawa do tej fortuny). W Brukseli jest ponad 3 tys. stanowisk urzędniczych (nie licząc 27 komisarzy) z pensją wyższą od uposażenia premiera Wielkiej Brytanii (zarabia on równowartość 720 tys. zł rocznie).
POLSKA ANNO DOMINI 2013
Sytuacja gospodarcza w Polsce w 2013 roku, niestety, też nie jawi się według prognostyków w różowych barwach. Według scenariusza prof. Krzysztofa Rybińskiego opublikowanego w nowym tygodniku "W Sieci", będą trzy fazy kryzysu. Polski PKB spadnie o około 1 procent, a bezrobocie wzrośnie do 15 proc. Dziura budżetowa będzie o 20-30 mln. zł. większa niż zakłada plan, dług przekroczy 60 proc., a posłowie będą w pilnym tempie zmieniać konstytucję, aby usunąć zapis o likwidacji limitu 60 proc. Autor artykułu prognozuje, że z ulic większych miast znikną korki, natomiast autobusy i metro w Warszawie będą zatłoczone. Stan bezrobocia będzie tak wysoki, że wpłynie na wzrost przestępczości przy jednoczesnym braku finansów na utrzymanie policji. Trzeba będzie mieć w zapasie większość podstawowych leków, bo zlikwidowany NFZ przestanie płacić za leczenie i może zbankrutować większość aptek.
Nie tylko spadnie zatrudnienie, ale i wysokość płac, co wpłynie na zmniejszenie konsumpcji i sprzedaży detalicznej. Wzrośnie liczba bankrutujących firm, stopniowo wygasać będą inwestycje publiczne. Nastąpi wzrost podatków i parapodatków (wzrost stawek VAT do 25 %), kierowcy będą narażeni na radary na każdym skrzyżowaniu, wejdzie w życie podatek od deszczu, nastąpi skokowy wzrost opłat za wieczyste użytkowanie, a także wzrost opłat związanych z ochroną klimatu. Zdaniem prof. Rybińskiego istnieje podejrzenie, że recesja będzie głębsza i potrwa dłużej niż się przewiduje. Spadek inwestycji potrwa 3 lata, a dołek osiągnie w 2015 r.
Wniosek z tego, że Polacy powinni się przygotować nawet na siedem lat chudych. Autor tych przepowiedni jest rektorem i profesorem Akademii Finansów i Biznesu Vistula w Warszawie. I tym "optymistycznym" akcentem życzę Czytelnikom Do Siego Roku!
Krystyna Godowska
Komentarze (0)
Dodaj swój komentarz