Podstawowe idee protestu to: sprzeciw wobec "ograniczania wolności, zarówno w przestrzeni medialnej, jak i wolności i swobód obywatelskich" oraz kwestie społeczne, takie jak sytuacja w służbie zdrowia, łamanie praw pracowniczych, bezrobocie, szczególnie wśród młodych, a także "likwidacja Polski powiatowej".
Uczestnicy marszu wznosili hasła: "Raz sierpem, raz młotem czerwoną hołotę"; "Precz z komuną!" "Precz z Platformą!"; "Tu jest Polska!"; "Bóg, honor, ojczyzna!"; "Tusk do Berlina!"; "Sikorski zdrajca narodu!". Na czele pochodu manifestanci nieśli transparent: "Nie ma Europy sprawiedliwej bez Polski niepodległej". Pod kancelarią premiera uczestnicy marszu krzyczeli: "Donald cykorze i Putin ci nie pomoże!"; "Niepodległość i suwerenność!"; "Gdzie są cuda?!"; "Złodzieje!" "Chcemy prawdy o Smoleńsku!". Reprezentanci klubu PiS złożyli kwiaty pod pomnikami: Wincentego Witosa i Stefana Grota-Roweckiego, Ronalda Reagana i Ignacego Paderewskiego.
Marsz, który przebiegł w pokojowej atmosferze, okazał się wielkim sukcesem organizatorów: ogromna liczba uczestników demonstracji zaskoczyła media głównego nurtu. Dlatego jeszcze zanim protest zdążył się jeszcze rozpocząć, już ruszyły medialne manipulacje. TVN24 podał, że na Placu zebrało się około 6 tys. osób, a dosłownie chwilę później popisał się reporter Polsat News, twierdząc, że pod pomnikiem Witosa zebrało się od... 800 do 1000 uczestników Marszu. I powtarzał tę papkę przy późniejszych wejściach na antenę. W dostępnych w USA kanałach telewizyjnych niewiele mówiło się o marszu, TVN-owskie stacje ten ważny społeczny, patriotyczny gest został zignorowany. A w programie Grzegorza Miecugowa z ITVN nawet wyśmiewany przez dyżurnych "satyryków" w postaci Marii Czubaszek czy Krzysztofa Daukszewicza, który był bardem Solidarności i świetnym kabareciarzem. Dziś kabaret robi w telewizji. Z siebie.
ZBRODNIA BEZ KARY
W ciągu 23 lat wolnej Polski nie udało się rozliczyć winnych stanu wojennego i ich zbrodni. Według ostrożnych szacunków IPN w czasie stanu wojennego podczas strajków i manifestacji (na ogół wskutek śmiertelnych postrzałów i pobić) zginęło co najmniej 56 osób. Do tego trzeba doliczyć skrytobójczo zamordowanych, a także ofiary, które zmarły, bo z powodu wyłączenia telefonów nie można było wezwać pomocy. Kilkuset tysiącom osób stan wojenny zniszczył życie. Sądy skazały wówczas na więzienie prawie 3,4 tys. osób, a kolegia do spraw wykroczeń ukarały ponad 207 tys. osób. Ludzie byli bici, prześladowani i poniżani. Ich oprawcy do dziś pozostali bezkarni, pobierają wysokie emerytury, a nierzadko piastują wysokie stanowiska. W III RP nigdy nie było ani sprzyjającego politycznego klimatu ani woli rządzących elit, aby dokonać rozrachunku z przeszłością. Zdecydowało to o marnej jakości polskiego państwa. Świadomość, że można prowadzić wojnę z własnym narodem, mordować ludzi i nie ponieść żadnej kary, działa demoralizująco także na obecne elity.
Łącznie sądy wymierzyły różne kary wobec ponad 12 tys. osób, a tzw. kolegia ds. wykroczeń ukarały ponad 207 tys. (sic!) osób, w tym karą aresztu blisko 4,3 tysięcy osób. By zostać uznanym za zdrajcę wystarczyło nie wrócić z podróży zagranicznej, poprosić o azyl polityczny w którymś z zachodnich krajów albo publicznie skrytykować stan wojenny. Wyroki były najtragiczniejsze- kara śmierci. Na liście skazanych znaleźli się m.in. Zdzisław Najder, Zdzisław Rurarz, Romuald Sosnowski, Waldemar Mazurkiewicz, Wojciech Bogulak i Jerzy Szumiński. Wszystkie wyroki zapadały w trybie zaocznym, pod nieobecność oskarżonych w kraju. Na przykład w przypadku Zdzisława Najdera, który w Anglii został dyrektorem Rozgłośni Polskiej Radia Europa, kuriozalne było stwierdzenie, "że nie ma dowodów na współpracę z wywiadem amerykańskim, ale nie należy tego wykluczać".
Natomiast sędziowie robili wszystko, by odsunąć perspektywę rozliczenia z winy zbrodniarzy stanu wojennego. W sierpniu 2011 roku sąd wyłączył z głównego procesu sądowego gen. Wojciecha Jaruzelskiego z powodu złego stanu zdrowia. Podobnie było w przypadku gen. Czesława Kiszczaka, kiedy Sąd Okręgowy w Warszawie uznał go winnym członkostwa w związku przestępczym o charakterze zbrojnym wymierzając mu cztery lata pozbawienia wolności. Oczywiście, do uwięzienia generała nie doszło. W wyniku amnestii z 1989 r. l karę zmniejszono o połowę, zawieszając wykonanie jej ze względu na wiek i stan zdrowia. Choć wyrok jest nieprawomocny, Kiszczak skutecznie broni się przed karą wykręcając się złym stanem zdrowia, w myśl uczniowskiej zasady "paluszek i główka"...Tymczasem jeden z krajowych tabloidów opublikował latem tego roku zdjęcie generała tryskającego energią nad brzegiem basenu przy jego willi, w którym dopiero co wziął kąpiel. Nie wyglądał bynajmniej na staruszka steranego chorobami. Władze pookrągostołowe nie tylko nie ukarały ich przykładnie, ale pozostawiły w orbicie władzy i wpływów. Generał Jaruzelski zyskał miano "człowieka honoru", terminu ukutego przez michnikowe gazetoidy, a do historii przeszedłsłynny okrzyk Adama Michnika "Odpieprzcie się od generała!!!"
W Polsce panował kryzys, w sklepach brakowało podstawowych towarów, produkcje zakładów stawały, a w tym samym czasie działało 940 komisarzy wojskowych strzegących "wszelkich wrogich wystąpień". Działało też 8 tys. wojskowych grup operacyjnych, które śledziły "wywrotową" działalność obywateli. Za utrzymanie tych wojskowych hord zapłacili terroryzowani obywatele.
TROTYL ROZSADZIŁ NIEZALEŻNE MEDIA
Zaczęło się publikacją w "Rzeczpospolitej" na temat trotylu we wraku tupolewa. Przed wydrukowaniem tego artykułu rzecznik prasowy rządu (czy ktoś czytał jego chociaż jeden artykuł?) znany z uwielbienia do spraw służb specjalnych Paweł Graś spotkał się o 1.30 w nocy koło śmietnika bloku, w którym mieszka Grzegorz Hajdarowicz. Według komentatorów nazywa się to nową metodą stosowania prawa prasowego. O czym rozmawiali, możemy się tylko domyślić...
Następnego dnia artykuł się ukazał, ale później redakcja wstrzymała druk części nakładu i zaprzeczyła pokrętnym komentarzem. Skończyło się wyrzuceniem dyscyplinarnym autora artykułu Cezarego Gmyza,redaktora naczelnego Tomasza Wróblewskiego, w sumie czterech osób. Ponieważ redakcja "Uważam Rze" (również ze stajni Hajdarowicza), tygodnika uważanego za najbardziej krytyczny w stosunku do rządu, skrytykowała posunięcia szefa, ze stanowiska naczelnego został zwolniony Paweł Lisicki. Solidarny z naczelnym, a przeciwny posunięciom wydawcy zespół dobrowolnie odszedł z pracy. A są to najwybitniejsze pióra w tzw. prasie niezależnej, tacy jak: Łukasz Adamski, Paweł Burdzy (nasz redakcyjny kolega), Sławomir Cenckiewicz, Krzysztof Feusette, Cezary Gmyz, Piotr Gursztyn, Jerzy Jachowicz, Wiktor Świetlik, Bronisław Wildstein (ten od listy agentów), Rafał Ziemkiewicz czy Waldemar Łysiak, moim zdaniem maestro felietonu. W sumie 25 osób. Wydawca swoich pism nie zamknął, obsadził nowymi dziennikarzami, a wyrzuceni i ci, którzy sami odeszli założyli już nowe pismo "W sieci". Jest ono narazie dwutygodnikiem, ale wkrótce stanie się tygodnikiem. Dostępu do pierwszego numeru nie miałam, natomiast numer drugi udało mi się kupić na Ridgewood. I oczywiście już "Uważam Rze" od tego momentu nie kupuję. Chociażby z zawodowej solidarności. Czytelników również zachęcam. Nie wiemy bowiem, czy nowy tygodnik potrafi utrzymać się na rynku. Redaktorem naczelnym "W Sieci" jest Jacek Karnowski.
Nie zajmowałabym się na tych łamach problemami innych gazet, ale w tym przypadku sprawa jest godna uwagi, bowiem dotyczy problemu domykania systemu prasy, zamykania ust przez różnych grasiów (korektę proszę o nie poprawianie). Roztoczyła się też dyskusja na temat Grzegorza Hajdarowicza, uważanego za człowieka znikąd, a który dorobił się na na hurtowym (?) handlu lekami i sprzedaży antyrakowych preparatach Tołpy, potrafił wykupić najpierw udziały "Rzeczpospolitej" od angielskich udziałowców, a później skarbu polskiego. Chodziło o sumę 140 mln. zł. ( z czego 60 mln. pożyczył z Getin Baku Leszka Czarneckiego). Do pewnego momentu udawało się utrzymać wiarygodność tytułów, ale później mówiono o tym, że Platforma Obywatelska naciskała na wydawcę o usunięcie niepokornych felietonistów. No i stało się...
Wielu obserwatorów zastanawia się jaki cel przyświeca Hajdarowiczowi, by najpierw kupować, a później doprowadzać do upadku gazety, które przynosiły profit?To z pewnością decyzja irracjonalna, a w tle są domysły o pewne powiązania. Tam, gdzie nie wiadomo o co chodzi, z pewnością chodzi o pieniądze. A jeśli nie o pieniądze, to o służby...Tak przynajmniej sugerują dziennikarze wyrzuceni bezprawnie z pracy i wskazują na powiązania biznesowe Hajdarowicza ze wspólnikiem Kazimierzem Mochołem, byłym żołnierzem Wojskowych Służb Informacyjnych, który w latach 1998-2001 pełnił funkcję zastępcy w WSI, odpowiedzialnym za kontrwywiad. W raporcie z weryfikacji WSI przez Antoniego Macierewicza był on współodpowiedzialny za nieprawidłowości w kontekście afery "Pro Civili" na Wojskowej Akademii Technicznej, z udziałem obywateli byłej ZSRR...A ówczesny szef MON Bronisław Komorowski wystąpił do prezydenta Kwaśniewskiego o awansowanie Mochoła na stanowisko generała brygady. Ma też powiązania z wieloma prominentnymi, ale nie zawsze czystej przeszłości kolegami Andrzejem Długoszem, Andrzejem Wyrobcem, jest kolegą Pawła Grasia, tenże Tuska i Sikorskiego. Mówi się, że ma powiązania z generałami wywiadu i w Nowym Jorku. Kółeczko się zamyka, a czytelnikom pozostawiam do przemyślenia temat-zagadkę.
Krystyna Godowska
Komentarze (0)
Dodaj swój komentarz