Tymczasem były sobie Fabianiszki, ze swoim kolorytem i mikroświatem, z własnymi dziejami, jakże lokalnymi i podobnymi do innych podwileńskich, a dziś miejskich miejscowości.
To głównie historia mojej rodziny, ale wszyscy mieszkańcy Fabianiszek i ich okolic zasługują na pamięć, dlatego przytaczam ich prawdziwe nazwiska. Odwołuję się też do kroniki przeistaczania się wsi, a potem osady mocno związanej z miastem, w dzielnicę Wilna.
Niektóre historie znalazły się w książce „Objazdowe kino i inne opowiadania wileńskie”, innych wydawnictwach, obecnie zostały one uzupełnione i ukazane w kontekście również Wilna, z perspektywy oddalania się. Są to Fabianiszki widziane ostatnio z daleka jako mała ojczyzna, która pozostała tylko na mapie serca.
Swą książkę Romuald Mieczkowski określa jako „dokumentalno-liryczną” prozę. Ze wspomnień tworzy mozaikę życia w dawnej osadzie podwileńskiej, która dzisiaj jest dzielnicą Wilna, z wydarzeń także wileńskich, wspomina ludzi, „o których nikt się nie upomni”. Akcja jedynie dotyka czasów przedwojennych, podstawowy jej bieg rozpoczyna się bowiem w latach 50. i toczy później, zaś autor jako naoczny świadek na przykładzie własnej rodziny i znajomych snuje opowieść, co się działo z Polakami na Wileńszczyźnie, którzy tam pozostali. Dzięki temu nawet wiemy co jedli i pili, jakie śpiewali pieśni. Do tych wydarzeń podchodzi często z humorem. Jest to refleksja nad tożsamością w realiach radzieckich, o trwaniu w tradycjach przodków, z marzeniami o wielkim świecie. Nie brakuje dramatycznych zdarzeń, jak ratowanie Żydów. Opowiedziane historie z pewnością są jednymi z wielu na Wileńszczyźnie, ale książka zawiera pierwszą taką opowieść, zapisaną przez miejscowego Polaka. Dzięki temu Fabianiszki nie znikły, są i pozostaną. W książce znalazło się wiele zdjęć archiwalnych. Aby się przekonać o tym, że czyta się ona szybko i z niesłabnącym zainteresowaniem, wystarczy po nią sięgnąć.
#majnadwilia #majnadwilią #znadwiliiwilno #znadwilii #wilno #spotkania #poeci #powroty #powrotypoezjinadwilie #książki #kresy #poezja #fabianiszki #byłysobiefabianiszki #tomaszbończa #bibliotekaznadwilii #romualdmieczkowski
Na skrzydełku książki autor napisał:
Jest to liryczno-dokumentalna opowieść dedykowana Mieszkańcom Fabianiszek – dawnym i obecnym, ale kierowana do bardzo szerokiego ogółu czytelników – znalazły się w niej historie i z humorem, i dramatyczne, w wartkiej akcji nie brakuje klimatu Wileńszczyzny. Zainteresowanych jej nabyciem prosimy o kontakt mailowy lub telefoniczny.
A zaczyna się książka tak:
– A teraz Romuś opowie o swojej ojczyźnie.
– Moją ojczyzną jest Polska...
Dalsze słowa stłumiły wrzaski i śmiechy rozbawionych dzieci. „Ale durny!” – wrzeszczały. „Jaka Polska, odkuda Polska? Nasza rodina Rosija!” – rozległy się głosy. „Kakaja Rosija? Tut Sowietskij
Sojuz, Tutaj Związek Radziecki!” – górował donośny głos starszego ucznia, bo w jednym pokoju siedziały dwa oddziały. „My żyim w Litwiei wychodzi to Litwa nasza ojczyzna…” – ktoś piskliwie dowodził.
Stałem znieruchomiały, płonęły mi policzki. Nowy wybuch kpin nastąpił, gdy nauczycielka pogłaskała mnie po głowie. Potem uciszyła klasę, podeszła do okna. W ręku trzymała chusteczkę. Głupio mi było, że pani tak zmartwiła się moją niewiedzą, że aż płakała.
Tego dnia usiłowałem zrozumieć, co to ojczyzna i gdzie jest ta moja. Miałem siedem lat i w żaden sposób nie mogłem pojąć, że nie mieszkam w Polsce, skoro jest taki kraj i mówię w jego języku. Nawet budynek szkoły należał kiedyś do brata mojego dziadka. A on to przecież Ruski nie był, choć przebywał w Rosji, jak go tam wywieźli. Litwinów jeszcze nigdy nie widziałem.
Rodzice nie zdołali mi też wytłumaczyć, że nie mieszkamy w Polsce. Wszystkie książki były po polsku. I mój „Miś”, i matki „Przyjaciółka”, i ojca „Pszczelarstwo”. Do dziś pamiętam radość, kiedy wielokrotnie sprawdziwszy zawartość skrzynki pocztowej, biegłem do domu, wreszcie niosąc pachnące farbą drukarską czasopisma. Na imieninach i podczas świąt śpiewano, stojąc, „Jeszcze Polska
nie zginęła…”, matka nauczyła mnie piosenki o krakowiaczku i innej o góralu oraz o jakiejś bardzo dziwnej dziewczynie, która przemieniła się w przepióreczkę, w takiego ptaka, i jedna została na
jakiejś Ukrainie… Gdzie to jest? W domu słuchano radia po polsku – co niedziela o piątej po południu koncertu życzeń, wieczorem były nasze bajki, a po paru latach – słuchowiska w „Jezioranach”.
Uważnie słuchano, bo aparat ciągle trzeszczał.
Komentarze (0)
Dodaj swój komentarz